niedziela, 21 sierpnia 2016

3. Podróż do innego świata cz.1

     Nie sądziłam, że spakowanie się może mi sprawić tyle problemu! Gdy rano spojrzałam na kufer, myślałam, że oszaleje. To była moja PIERWSZA podróż do Hogwartu. Skąd miałam wiedzieć, co zabrać? Na całe szczęście po jakichś trzech godzinach zaczęłam już coś kontaktować. Oczywiście najpierw musiałam zabrać się za ubrania – co nie było dobrym pomysłem – po czym stwierdziłam, że najrozsądniej byłoby zacząć od książek. Także chcąc czy nie chcąc, wyładowałam całą odzież i na nowo rozpoczęłam akcję 'Hogwarckie pakowanko' – jak ją nazwałam.
     I tak przepłynął cały dzień na rozważaniach typu zabrać sweter w łanie czy w kotki? czy też nie spakować może czegoś do jedzenia? Severus mówił mi, że wszystkie posiłki w Hogwarcie są rewelacyjne – a tak przynajmniej twierdziła jego mama. Ufając więc mojemu przyjacielowi, zostawiłam jakiekolwiek pożywienie w spokoju. Choć nie ukrywam, że długo zastanawiałam się nad zabraniem moich ulubionych powideł ze śliwek. Jednak w końcu stwierdziłam, że skoro jedzenie w Hogwarcie jest świetne to muszą mieć i coś dla mnie.
     Dochodziła godzina dziewiętnasta, kiedy zamykałam wieko kufra. Uśmiechnęłam się sama do siebie, dumna, że 'Hogwarckie pakowanko' zostało zakończone sukcesem. Zabrałam tylko do podręcznej torby książkę, którą zakupili mi rodzice w Esach i Floresach oraz przysmaki dla sów. Gdy tylko wyciągnęłam pare ziarenek, ciemnobrązowe skrzydlate stworzenie spoczęło delikatnie na moim ramieniu, patrząc błagalnie to na mnie, to na moją dłoń.
     — Masz ochotę na coś dobrego, Althedo?
     Przysunęłam dłoń z ziarnami bliżej, a puchacz z wdzięcznością wyjadał przysmak. Gdy skończył, swoją główką pogładził o mój policzek. Ukazałam lekki uśmiech, podchodząc do okna.
     — Jutro czeka nas podróż, naciesz się jeszcze tą okolicą — powiedziałam cicho, wypuszczając sowę na zewnątrz.
     Przez dłuższą chwilę przypatrywałam się jak Altheda rozpościera swoje piękne skrzydła i gdy tylko zniknęła wśród drzew, usiadłam na swoim łóżku, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie będzie mnie tutaj dziesięć miesięcy. To bardzo długi czas...
     Nigdy nie podróżowałam bez rodziców, a jeśli już ich nie było to miałam przy boku Petunię. Teraz jednak wyruszałam sama – no, prawie. Całe szczęście znałam Severusa. On nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo był mi potrzebny. Przekroczę mury zamku, mając obok siebie przyjazną twarz... Ta myśl bardzo mnie podnosiła na duchu, a jednak... Tak naprawdę, gdy o tym pomyślałam, to czułam strach. Severus chce być w Slytherinie, pragnie tego. Problem polega na tym, że ja nie. Nie wiem jeszcze gdzie trafię, a czuję już, że to nie będzie dom węża. Lily Evans a Amanda Darkness – zupełnie różne osoby. Ona jest czarownicą czystej krwi, natomiast ja tylko mugolakiem. To niemożliwe, byśmy były razem w jednym domu. W głębi serca miałam nadzieję, że może Severus trafi do Gryffindoru. On przecież nie był jak Amanda Darkness. Miał za przyjaciółkę przecież dziecko mugoli! To musiało o czymś świadczyć.
     W czasie rozmyślań poczułam jak brzuch domaga się czegoś takiego, co nazywa się 'jedzenie'. Całodzienne pakowanie tak mnie pochłonęło, że nie pamiętałam już, czy zjadłam choćby obiad. Tak więc z wielką ochotą opuściłam pokój i pośpiesznie udałam się do kuchni. Zastałam w niej Petunię, która kończyła swoją kolację. Korzystając z okazji, że jesteśmy same, usiadłam naprzeciw niej i nałożyłam na swój talerz kanapkę oraz sałatkę. Jasnowłosa udawała jednak, że mnie nie widzi.
     — Zgłodniałam strasznie — palnęłam pierwsze co mi przychodziło na myśl. Chciałam porozmawiać z Petunią o wyjeździe, ale z drugiej strony bałam się, że za chwilę ucieknie. Postanowiłam na początek nie wspominać o niczym, co jest magiczne.
     Kątem oka spoglądałam na siostrę. Petunia jednak była nieugięta. Nawet na mnie nie spojrzała. Gorączkowo zaczęłam myśleć.
     — Tuniu... — zaczęłam. Nie potrafiłam powiedzieć cokolwiek sensownego.
     Jasnowłosa spojrzała na mnie spokojnie, odkładając sztućce.
     — O co chodzi? Przepraszam Lily, ale ja naprawdę od kilku dni źle się czuje, więc jeśli pozwolisz... — mówiąc to, wstała z miejsca. Nie mogłam pozwolić, by na tym zakończyła się nasza rozmowa. W końcu się do mnie odezwała od powrotu z ulicy Pokątnej!
     — Zaczekaj! — zawołałam, wstając. — Chciałam Ci tylko powiedzieć...
     Urwałam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. To, że jest mi przykro, i że będę za nią tęsknić, czy to, że cieszę się z wyjazdu do Hogwartu i ma się nie martwić, bo będę wysyłać listy? Miałam poczucie, że ta sytuacja jest dla niej ciężka. Dla mnie też. W końcu rozstajemy się na bardzo długi czas i będziemy się widzieć tylko dwa miesiące w roku.
     — Co takiego? — zapytała, patrząc mi w oczy.
     Nie potrafiłam, nie mogłam. Usilnie chciałam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
     — Nie mam żadnego ładnego swetra. Znalazłam w swojej szafie taki w jelenie, duży. Jest odpinany na guziki, brązowo-czerwony. Należy do ciebie i chciałam zapytać...
     — Zatrzymaj go, mam inne. A ten z resztą nigdy mi się jakoś nie podobał — odparła, odwracając się na pięcie. Przy wyjściu z kuchni zatrzymała się na chwilę. — A, i to nie są jelenie, a łanie.
     Uśmiechnęłam się w jej stronę. Petunia z trudem zdobyła się na jakikolwiek wyraz twarzy i momentalnie zniknęła za ścianą. Odetchnęłam głęboko. Rozmowa była dość... normalna. A tak przynajmniej wtedy twierdziłam. Całym sercem wierzyłam, że przy pożegnaniu padną słowa typu: kocham cię czy będę tęsknić za tobą.
     Usiadłam z powrotem na krzesło i zaczęłam jeść. Starając się nie myśleć o dziwnym zachowaniu Petunii, wróciłam do poprzednich rozważań. Severus z pewnością będzie w Gryffindorze. Będziemy wspólnie chodzić na lekcje, spędzać czas, przesiadywać do późna w nocy jak z Petunią...
     Poczułam jak do moich oczu napływają łzy. Nie wiedziałam tylko z jakiego powodu: rozłąki z Petunią, zastąpienia ją Severusem czy tego, że będę sama w domu lwa?
     Czułam dodatkowo wyrzuty sumienia. Parę dni temu był w naszym domu Severus, ponieważ mama zaprosiła go na obiad. Ten z radością przyszedł. W tym czasie nie było w domu Petunii. Pojechała wtedy z tatą do sklepu. W pewnym momencie mama przyniosła pocztę i zostawiła nas na chwilę samych. A ja mimowolnie sięgnęłam po koperty. Gdy je przeglądałam i mój wzrok padł na list z Hogwartu...
     — Niemożliwe... — wydusiłam cicho.
     Severus spojrzał mi przez ramię i o mało co się nie zakrztusił ziemniakami. Wypił kilka łyków soku i gdy tylko przestał kaszleć, przemówił ochryple:
     — Twoja siostra dostała list z Hogwartu? Przecież jest mugolem! — zawołał, zabierając mi z rąk list i otwierając.
     — Zaczekaj, to jest list do Petunii. Nie powinniśmy...
     — To raczej musi być pomyłka. Lepiej sprawdźmy to — odparł, wyciągając kawałek pergaminu. Zabrałam Severusowi go z rąk i zaczęłam czytać półszeptem:

Szanowna Pani Evans,
w odpowiedzi na Pani prośbę, dotyczącą zapisania się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, jestem zmuszony odmówić. Nasza szkoła przyjmuje tylko i wyłącznie osoby, posiadające jakiekolwiek zdolności magiczne.
Życzę Pani wszystkiego dobrego!
Z wyrazami szacunku,
Albus Dumbledore
Dyrektor

     Żałowałam, że Petunia jest mugolem. Bardzo chciałam, aby razem ze mną wyruszyła w jutrzejszą podróż.
     Wzięłam ostatnie widelce sałatki i szybko opuściłam kuchnie. Pragnęłam jak najszybciej położyć się spać i obudzić z myślą, że Petunia jest czarownicą.

~***~

     Poranek nastał dość szybko. Nie wiem, co mi się w ową noc śniło, ale z pewnością nic ciekawego. Obudziłam się dość wyspana, wręcz ze znakomitym nastroju. W końcu to był ten dzień, kiedy po raz pierwszy będę w Hogwarcie, szkole magii! Gdy tylko o tym pomyślałam, momentalnie wstałam z łóżka, aby się przygotować. W okamgnieniu zapomniałam o wszystkich zmartwieniach. Wizja podróży do Hogwartu pochłonęła mnie niesamowicie. Rozczesałam swoje rude, długie włosy i założyłam pośpiesznie dżinsy oraz białą tunikę. Gdy upewniłam się, że wszystko zostało w kufrze zapakowane, podeszłam do okna.
     — Altheda, już czas — odparłam do sowy, która rozumiejąc o co chodzi, podleciała z najbliższej gałęzi na moje ramię. Podeszłam do klatki i delikatnie włożyłam ją do środka. Nie wyglądała na zadowoloną tym pomysłem. — Wiem, że nie lubisz klatek. Niestety na czas podróży musisz w niej być. Postaram się wypuścić cię w pociągu.
     Po chwili rozległo się pukanie i wszedł mój tata.
     — Lily, za chwilę będziemy jechać. Jesteś gotowa? — zapytał, podchodząc do mojego kufra.
     — Tak, tylko zjem śniadanie — chwyciłam klatkę i torbę po czym opuściłam pokój.
     Zeszłam w półbiegu na dół. Gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, ujrzałam jak mama nakłada na talerz tosty z powidłami śliwkowymi, zaś przy stole siedziała Petunia, która była już w połowie śniadania. Z uśmiechem na twarzy usiadłam obok niej.
     — Dzień dobry — odrzekłam radośnie.
     — Witaj kochanie, jedz! Za parę minut musimy jechać — odparła mama, kładąc na stole szklankę soku dla mnie.
     Petunia nic nie odpowiedziała. Nie wyglądała na przejętą moim wyjazdem. Była kompletnie obojętna. Przypatrywałam się jej tak przez chwilę, aż ta poczuła, że jest obserwowana i uniosła wzrok z jedzenia na mnie.
     — Jestem brudna na twarzy? — zapytała z politowaniem, unosząc jedną brew ku górze.
     — Nie, ja...
     — Jedz, bo zaraz jedziemy — przerwała mi, wywracając teatralnie oczami.
     Spojrzałam na nią w niedowierzaniu – nie dość, że oschle mnie potraktowała, to w dodatku będzie na peronie 9 i ¾! Byłam bardziej zaskoczona jej zachowaniem czy wyznaniem, że jednak jedzie z nami? Ciężko stwierdzić. Zamiast się nad tym zastanawiać, pośpiesznie zaczęłam jeść śniadanie.
     Było krótko po dziesiątej, gdy byliśmy już na dworcu King's Cross w Londynie. Normalnie byśmy zgubili się, ale Severus wytłumaczył mi jak dostać się na peron. Wystarczyło wbiec między dziewiątym a dziesiątym peronem w... ścianę! Myślałam, że sobie ze mnie żartuje, bo przecież kto normalny... A z resztą, nie jestem do końca zwykłym człowiekiem. Pomyślałam warto spróbować.
     Razem z rodzicami i niezbyt zainteresowaną siostrą, dotarliśmy po kilku minutach na perony. Przechodziliśmy między różnymi ścianami, szukając tej właściwej.
     — Poważnie? Szukamy ściany między dziewiątym na dziesiątym peronem? — zaśmiała się ironicznie Petunia, za co została skarcona przez tatę.
     — Severus mówił, że powinna być... o, jest! — zawołałam.
     Nim się spostrzegliśmy, staliśmy przed ścianą, gdzie po lewej na górze była tabliczka z numerem dziewiątym, a po drugiej stronie dziesiątym.
     Chwyciłam mocniej wózek, na którym był mój kufer oraz klatka z Althedą. A jeśli to wszystko to jeden wielki żart? Co się stanie, jak tylko uderzę w ścianę? Wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze, pomyślałam. Odwróciłam głowę w stronę rodziców, dając im tym samym znak, że przejdę pierwsza. Oni w odpowiedzi tylko uśmiechnęli się.
     Wpatrzyłam się w ścianę przed sobą. Musiałam  ś w i a d o m i e  uwierzyć, że przejdę na drugą stronę... Jeśli takowa istniała. Ciężko mi było w wieku jedenastu lat to sobie wyobrazić. W każdym razie ruszyłam szybkim chodem, a parę kroków przed ścianą już biegłam. Im bliżej byłam, tym bardziej miałam wyobrażenie jak wywracam się na podłogę. Zamknęłam mocno oczy, jeszcze tylko chwila i... Nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili usłyszałam tylko gwizdek, wiele rozmów na raz oraz... sowy!
     Otworzyłam oczy i ujrzałam wielu dorosłych czarodziejów, a jeszcze więcej uczniów. Rodzice byli odziani różnie: większość w szatach czarodziejskich, a pozostali w ubrania mugolskie. Natomiast ich dzieci podobnie, tylko tyle, że niektórzy mieli swetry lub szale w paski w kolorach szkarłatno-szafranowych, zielono-szarych, szafirowo-szarych oraz szafranowo-czarnych. Niektórzy, głównie starsi uczniowie, trzymali w rękach miotły. I ci głównie mówili między sobą o rozgrywkach Qudditcha, o których opowiadał mi Severus. Dodatkowo Altheda, widząc inne sowy, zaczęła robić hasał. Była równie dobrze jak ja podekscytowana.
     Po chwili ustali obok mnie rodzice wraz z Petunią. W ich oczach rodziła się prawdziwa fascynacja. Nie mogli przestać oglądać się wokół siebie i podziwiać z zapartym tchem świata magii. Spojrzałam na Petunię. Przypomniałam sobie o jej liście i zaczęłam jej współczuć. Z pewnością żałowała, że nie pojedzie ze mną.
     — Tuniu — zaczęłam, prosząc, by się na chwilę ze mną oddaliła o dwa kroki. Jasnowłosa posłusznie odeszła od rodziców. — Ja... wyjeżdżam i wiem, że mnie długo nie będzie. Bardzo bym chciała, byś była ze mną, naprawdę, ale...
     — Oh, daj spokój!
     Wytrzeszczyłam na nią oczy. W jej głosie nie było smutku, a raczej rozgoryczenie i złość.
     — Myślisz, że nie chciałabym, abyś była ze mną? Pragnę tego całym sercem! Nie chcę się z tobą rozstawać...
     — A ja nie chcę tego słuchać! Dostałaś się? Tak. A ja? Nie, trudno — wydusiła przez zaciśnięte zęby. Ewidentnie powstrzymywała się od wybuchu.
     — Bardzo chciałabym... tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj... — złapałam siostrę za rękę i trzymałam ją mocno, choć ona próbowała ją wyrwać — Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore'a i poproszę go, żeby zmienił zdanie!
     — Ja... wcale... nie chcę... tam... jechać! — oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę, którą trzymałam. — Co, myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być... jak być...
     Spojrzała na peron, gdzie tętniło życiem czarodziejskim – pohukiwanie sów, miauczenie kotów, żegnający się rodzice w czarnych, długich szatach z dziećmi.
     — ... myślisz, że chcę być jakimś... dziwolągiem?
     Zdołała w końcu wyrwać rękę z mojego uścisku. Poczułam na momencie jak w moich oczach gromadzą się łzy.
     — Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
     — Przecież tam jedziesz — powiedziała szyderczym tonem Petunia. — Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape'ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
     Spojrzałam przez ułamek sekundy na rodziców, którzy wręcz z wyraźnym zachwytem oglądali peron. I znów skierowałam wzrok na siostrę, choć już mi to łatwo nie przychodziło.
     — Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął — powiedziałam cicho.
     Petunia na momencie ukazała rumieńce.
     — Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
     — Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
— Nie powinnaś czytać... — wyszeptała Petunia. — To był mój prywatny list... jak mogłaś!
     Skierowałam wzrok trochę dalej przed siebie. Zauważyłam Severusa, który widocznie domyślał się o co chodzi. Petunia podchwyciła to i wydała zduszony okrzyk.
     — To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
     — Nie... wcale nie grzebaliśmy... — musiałam się bronić — Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy...
     — Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nosa! — prychnęła Petunia, już całkiem blada — Dziwoląg! — dodała pogardliwym tonem i odeszła do rodziców.
     Stałam tak przez dłuższą chwilę kompletnie skołowana. Moja własna siostra mnie znienawidziła za to, że mam zdolności magiczne. Miałam ochotę zapaść się pod ten dworzec i płakać. Jednak nie chciałam by moje łzy ulotniły się przy wszystkich.
     Przywołałam na swojej twarzy lekki, fałszywy uśmiech i ruszyłam z powrotem do rodziców.
     — Mamo, tato – muszę się już zbierać, zająć jakieś miejsce w przedziale.
     — No tak, tak, oczywiście! — zawołała mama, przytulając mnie mocno do siebie. — Tylko pisz do nas!
     — Jasne, obiecuję! — uśmiechnęłam się w duchu, podchodząc do taty.
     — Będziemy za tobą tęsknić — oznajmił, podnosząc mnie w górę i przytulając w wolnym obrocie.
     Zaśmiałam się cicho, gdy tylko opuścił mnie z powrotem na miejsce. Spojrzałam na Petunię. Mimo wszystko podeszła do mnie i objęła mnie delikatnie.
     — Żegnaj, Lily — wyszeptała mi w ucho po czym jak poparzona się ode mnie odsunęła.
     Nic nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam w jej brązowe oczy, szukając jakiegokolwiek zrozumienia. Jednak ona odwróciła wzrok.
     Chwyciłam za kufer, klatkę z Althedą i z lekkim uśmiechem zaczynałam odchodzić. Mogłam wsiąść do wagonu obok, ale łzy już powoli odnajdywały światło dzienne. Nie chciałam by moja pierwsza podróż do Hogwartu tak wyglądała, ale czy pragnęłam rozstać się z Petunią? Momentami miałam ochotę rzucić wszystko i biec do niej z powrotem. Jednak miałam poczucie, że nie tędy droga. W dodatku moje miejsce było w świecie magii, a nie mugoli. Nie potrafiłam tego zmienić.
     Idąc cały czas przed siebie, nie patrzyłam na ludzi, których mijałam. Co więcej – ledwo ich widziałam przez łzy w oczach. Aktualnym i najlepszym obiektem obserwacji były moje własne buty. I nie minęło wiele czasu, bym w końcu na kogoś wpadła. Poczułam jak kufer przez uderzenie wyrywa mi się z prawej ręki, a ja sama się zachwiałam na nogach. Całe szczęście, że Althede nie wypuściłam, choć się na to zapowiadało.
     Odwróciłam się przodem do mężczyzny, który podnosił mój bagaż. Miał na sobie czarną pelerynę z czymś na plecach, co przypominało herb. Było to białe obramowanie serca, a wewnątrz niego były skrzyżowane różdżka i sztylet. Nim zdążyłam się dokładniej przyjrzeć, usłyszałam dość znajomy, dostojny głos:
     — Proszę mi wybaczyć. Nie sądziłem, że...
     Urwał, gdy tylko podniósł swoje błękitne oczy na mnie. Od razu jego głos przerodził się w coś, co do złudzenia przypominało warczącego wilka, a w rzeczywistości było śmiechem.
     — Lily! — zawołał. — Wybacz, że na ciebie wpadłem. Machałem jeszcze mojej siostrze na pożegnanie. Nasza matka niestety nie mogła jej odprowadzić.
     — Nic się nie stało. Ja też powinnam uważać — odparłam, starając się, by mój głos zabrzmiał normalnie.
     John przyjrzał mi się uważnie, po czym przyklęknął i ukazał troskliwy wyraz twarzy.
     — Tylko mi nie mów, że wpadłaś też na tą małpę, Amandę Darkness.
     Zaśmiałam się cicho.
     — Nie, całe szczęście jej nie widziałam od dwóch tygodni.
     — To czemu jesteś smutna? — zapytał, obserwując moją twarz badawczo.
     — Ja... — zaczęłam po to, by po chwili urwać. Nie potrafiłam zapomnieć o tym, co usłyszałam od Petunii.
     John wyczuł to i położył swoją lewą dłoń na moim prawym barku.
     — Spokojnie. Powiedz, co się stało?
     — Czy... to prawda, że osoby, które mają zdolności magiczne są... odmieńcami i dziwolągami? — wyrzuciłam z siebie.
     Brunet ukazał delikatny uśmiech.
     — Nie, to nie jest prawda. Po prostu są osoby, które je mają lub nie. Tym drugim ciężko jest się pogodzić. Oczywiście niektórym ludziom.
     — Moja siostra tak uważa. Dodatkowo mnie znienawidziła — powiedziałam cicho.
     Po chwili John przytulił mnie do siebie, mówiąc cicho:
     — Dla niej to jest trudne jak i dla ciebie. W głębi serca na pewno cię kocha. Musisz dać jej czas.
     Wypuścił mnie z objęć, a ja ukazałam szczery uśmiech.
     — Naprawdę tak myślisz? — zapytałam, ocierając łzy.
     — Jestem przekonany. W tym wagonie — wskazał na jeden z wielu — jest moja siostra, Elizabeth. Dołącz do niej. I już nie przejmuj się siostrą. Będzie dobrze.
     Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i raz jeszcze przytuliłam Johna. Był dla mnie od samego początku jak brat.
     Gdy go puściłam, ten od razu podniósł mój kufer i wspólnie podeszliśmy do wejścia. Najpierw pomógł mi włożyć bagaż, a na koniec podał sowę.
     — Imię wybrane? — zapytał z ciekawością.
     — Altheda — odparłam, biorąc klatkę. Sowa wesoło na dźwięk swojego imienia zaczęła pohukiwać.
     — Gdzieś o nim słyszałem...
     — Imię nosi jedna z bohaterek książki Barda Beedle'a.
     — Baśń o fontannie szczęśliwego losu... Wiele razy słyszałem tę opowieść — uśmiechnął się — Mówiłem, że jesteś bystra i coś wymyślisz!
     Zaśmiałam się głośno, spoglądając na jego pelerynę. John to zauważył.
     — Tak, to ta, którą odbierałem dwa tygodnie temu.
     — Co oznacza ten rysunek na plecach? — zapytałam.
     — Kiedy zdążyłaś go zauważyć? — zapytał z udawanym zdziwieniem.
     — Jak podnosiłeś mój kufer.
     — No tak, racja. To nie jest rysunek, a herb naszej rodziny. Mój ojciec go stworzył — ściągnął pelerynę, ukazując mi tył — Różdżka oznacza czarodziejów, sztylet rodzinę arystokratyczną, a serce...
     — Połączenie rodów przez miłość! — zawołałam, a John zaśmiał się serdecznie.
     — Otóż to. Jeśli się przyjrzysz, na różdżce można zauważyć literkę M, a na sztylecie L.
     Gdy wytężyłam wzrok, zauważyłam małe hafty przy końcach przedmiotów.
     — A co oznaczają?
     — To skróty nazwisk. M jak Mistery, a L jak Littlelight — oznajmił z dumą.
     — Super! — zawołałam, a John z powrotem założył pelerynę.
     — Za kilka minut ruszacie. Znajdź Elizabeth. Ja niestety już muszę wracać. Obiecałem, że odwiedzę siostrę. Uśmiechaj się, Lily!
     Ucałował moją dłoń, po czym w szerokim uśmiechu zaczął się oddalać. Nim jeszcze zdążył zniknąć w tłumie, pomachał mi energicznie ręką.
     Uśmiechnęłam się w duchu i ruszyłam na korytarz. Nadal byłam przytłoczona sytuacją z Petunią, ale dzięki Johnowi mogłam choć na chwilę odreagować.
     Może miał rację? Dla Petunii był to szok, z całą pewnością. Zobaczymy się dopiero na Boże Narodzenie, więc do tego czasu powinno być dobrze. Poczułam w sercu nadzieję, jednak skłamałabym mówiąc, że słowa siostry mnie nie zabolały, a wręcz przeciwnie – uderzyły lodowatym ostrzem.
     Gdy tylko znalazłam przedział, usiadłam ciężko przy oknie, twarzą do szyby. Dobry humor szybko mi minął. Zaczęłam za wszelką cenę tłumić w sobie płacz, ale niezbyt mi to wychodziło. Z każdą chwilą coraz więcej łez muskało moje policzki. Zaczęłam intensywnie myśleć nad tym, co powiedziała Petunia. Odrzuciła mnie, temu nie mogłam zaprzeczyć. Była rozżalona, to z całą pewnością. Przestała kochać? Zacisnęłam mocno powieki, nie chcąc uwierzyć w to.
     Minuty mijały dość szybko, a rozmyślenia tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam nowych twarzy w przedziale. Dopiero głos Severusa sprowadził mnie do rzeczywistości.
     — Lily? — zaczął cicho, siadając naprzeciw.
     — Nie chcę z tobą rozmawiać.
     — Dlaczego?
     — Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore'a.
     — No to co?
     Momentalnie spojrzałam na niego z odrazą. Jak mógł to powiedzieć!
     — Jest moją siostrą!
     Zawołałam, wycierając oczy i nos.
     — Ale jedziemy! — powiedział, nie kryjąc radości. — To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
     Przytaknęłam, ukazując mimo to lekki uśmiech.
     — Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu — odparł Snape z przekonaniem.
     — Do Slytherinu?
     Spojrzałam w stronę chłopca o kruczoczarnych włosach i orzechowych oczach. Wyglądał na rozbawionego wypowiedzią Severusa i dość niezadowolonego. Zignorowałam ich rozmowę, powracając myślami do siostry. Przecież byłyśmy tak blisko...
     Próbowałam nie zwracać uwagi na rozmowę chłopców w przedziale, ale nie mogłam się powstrzymać na dźwięk o domu lwa.
     — W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwo i cnota! Jak mój ojciec — odrzekł, udając, że trzyma niewidzialny miecz.
     Severus prychnął pogardliwie, a chłopiec o kruczoczarnych włosach zwrócił się do niego.
     — Przeszkadza ci to?
     — Nie — mówiąc to, ukazał drwiący uśmiech — Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...
     — A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? — zapytał inny chłopiec o czarnych, dłuższych włosach.
     Pierwszy chłopiec ryknął śmiechem, a ja momentalnie wyprostowałam się. Tego było za wiele.
     — Chodź Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
     — Oooooo...
     Pierwszy i drugi chłopiec zaczęli naśladować mój ton głosu, na co rzuciłam im zażenowany wyraz twarzy. Gdy wychodziliśmy, okularnik o kruczoczarnych włosach próbował podstawić Severusowi nogę.
     — Do zobaczenia, Smarkerusie! — zawołał któryś z nich w momencie zamknięcia drzwi.
     Od razu spojrzałam na Severusa – patrzył w stronę dopiero co opuszczonego przedziału z istną pogardą. Tamten chłopiec mówił, że chce być w Gryffindorze... Jak jego ojciec?! Czy ktoś taki może trafić do Gryffindoru? Chociaż... może się po prostu chcieli zabawić... kosztem kogoś? Taki człowiek powinien być w Slytherinie.
     — No i proszę! Tak właśnie wygląda Gryffindor. My na szczęście trafimy do Slytherinu — uśmiechnął się delikatnie, robiąc kilka kroków na przód — W tym przedziale są dwa miejsca, chodźmy do nich.
     Przytaknęłam i już miałam wejść do środka, ale przypomniała mi się jedna rzecz.
     — Zaraz przyjdę! Zapomniałam zabrać stamtąd Althedy!
     Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem. Chwyciłam za drzwi, a te delikatnie rozchyliły się. Chłopcy o czymś zawzięcie rozmawiali, lecz zamilkli na mój widok.
     — Przepraszam, zapomniałam...
     — ... sowy — dokończył za mnie chłopiec o jasnych, rzadkich włosach. Podał mi ją, ukazując szczery uśmiech.
     — Dziękuje — odparłam. Owy chłopak podał mi jeszcze chusteczkę. Widocznie byłam cały czas zapłakana.
     Obradowałam go jeszcze jednym, szczerym uśmiechem i ruszyłam w stronę wyjścia, nie patrząc na pozostałą trójkę. Gdy drzwi się zatrzasnęły, chłopcy zaczęli na nowo rozmawiać.
     Spojrzałam na Althede – nie była zadowolona z tego, że o niej zapomniałam.
     — Wybacz mi. Normalnie bym o tobie nigdy nie zapomniała, ale sama rozumiesz.
     Altheda popatrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczami, mrugając momentami wesoło. Dziobnęła mnie delikatnie w palec.
     Skierowałam się powoli w stronę przedziału, gdzie był Severus. Jednak po chwili stanęłam jak wryta w ziemię. Wychodziła właśnie z niego Amanda Darkness. Od razu mnie rozpoznała, co sugerował jej fałszywy uśmiech.
     — O, kogo ja widzę! Ruda szlama. Stęskniłaś się, że chciałaś tu wejść? Wybacz, ale tutaj są ci, którzy trafią z całą pewnością do domu węża. No wiesz, tych lepszych.
     Już chciałam odpowiedzieć, że jest tam mój przyjaciel, ale zrezygnowałam. Nie mogłabym uwierzyć, że Severus tam z nimi mógł być.
     — I co się tak patrzysz, ruda szlamo?
     — Ej!
     Odwróciłam się gwałtownie, a niedaleko mnie stała pewna dziewczyna o ciemnobrązowych włosach. Momentalnie zbliżyła się do nas. Miała bardzo waleczny wyraz twarzy i jasną cerę.
     — A ty kim jesteś, dziewczynko? — zapytała śmiało Darkness.
     — Kimś kto ma w odróżnieniu od ciebie mózg i mało tego – korzysta z niego! — odpowiedziała szorstko brązowowłosa.
     Amanda obrzuciła nas pogardliwym spojrzeniem i odeszła w drugą stronę. Po raz kolejny ktoś stanął w mojej obronie, a ja nawet słowa nie wypowiedziałam. Było mi niezmiernie głupio z tego powodu.
     Uniosłam wzrok na twarz mojej wybawczyni i po chwili ukazałam szeroki uśmiech. Te błękitne oczy, wyglądające jak głębia oceanu wszędzie bym poznała.
     — W porządku? — zapytała mnie.
     — Jasne, dziękuje ci. Już raz miałam z nią spięcie.
     Brązowowłosa przyjęła wyraz twarzy jakby zastanawiała się nad czymś i po niedługiej chwili już wiedziała.
     — To ty jesteś tą dziewczyną, o której wspominał mój brat, John?
     — Pewnie tak. Poznaliśmy się na ulicy Pokątnej dwa tygodnie temu.
     — No jasne, że to ty! Jestem Elizabeth Mistery — przywitała się, wyciągając prawą dłoń w moim kierunku.
     — Lily Evans — uścisnęłam jej rękę, ukazując uśmiech.
     — W moim przedziale jest jeszcze jedna osoba, chodź do nas!
     Propozycja pójścia z Elizabeth była rozsądniejsza niż dołączenia do Severusa. Oczywiście nie chciałam uwierzyć, że on tam z nimi jest, ale też nie chciałam już chodzić po korytarzu, a zasiąść w którymś przedziale.
     — Chętnie! — zawołałam.
     Obie ruszyłyśmy w stronę jednego z przedziałów. Elizabeth weszła pierwsza, a ja zaraz za nią. W środku znajdowała się bardzo ładna dziewczyna o długich, blond włosach. Jej twarz była bardziej zaokrąglona niż owalna, lecz szczupła. Miała oczy szaro-błękitne, które z zainteresowaniem mi się przypatrywały. Dodatkowo wyglądała na osobę, pochodzącą z dobrego domu. Głównie świadczyło o tym jej eleganckie ubranie – długa, granatowa sukienka z białymi różami – ale i jak miałam się później przekonać, także zachowanie. Odłożyłam na siedzenie delikatnie klatkę z Althedą, a jasnowłosa uśmiechnęła się promiennie.
     — Piękna sowa — stwierdziła. — Jak ją nazwałaś?
     — Altheda — odpowiedziałam, wypuszczając stworzenie. Altheda momentalnie usiadła mi na ramieniu, obserwując wszystko i wszystkich dookoła.
     — Jak z tej baśni o fontannie — zauważyła Elizabeth. — Mój brat ją wybrał czy jak to w końcu wyglądało? Powiedział, że mam cię sama spytać, a nie ciągle jego wypytywać.
     Mówiąc ostatnie słowa, wywróciła delikatnie oczami, na co wybuchłam śmiechem.
     — Właściwie to Altheda sama do mnie podleciała — odpowiedziałam, głaszcząc sowę po dziobie. — Nikt jej podobno nie chciał, bo 'latała jak opętana po całym sklepie'.
     — Wybrała cię — odpowiedziała jasnowłosa. — Nie przedstawiłam się, jestem Emily Collins.
     — Lily Evans.
     Nie byłam z Severusem w jednym przedziale, ale za to poznałam osoby, które były dla mnie bardzo miłe. Żałowałam tylko jednego – tego, że mój przyjaciel w tym czasie, kiedy uśmiechałam się prawdziwie, siedział w gnieździe węży.

Witajcie!
Błagam, darujcie sobie komentarze, typu: "no szybko dodałaś". Wróciłam do domu dopiero 13 sierpnia i byłam strasznie zmęczona. A przekładałam termin, bo tak naprawdę nie miałam kiedy napisać.
Rozdział miał być dłuższy, ale postanowiłam go podzielić na dwie części. Na razie nie wiem, kiedy następna. Jutro się biore za rozdział na "Syriusz Black - Inna historia".
Tak, wiem, że jest niedopracowany. Poprawię go jak skończe na Syriuszu!
Pozdrawiam ciepło,
Dv.
PS Na dolce-veneziana.blogspot.com jest notka o tym, gdzie byłam c:

1 komentarz:

  1. Rozdział jak zwykle cudowny. Pakowanie! To chyba jest najciemniejsza strona wszelkich wyjazdów. Ciekawa jestem jak Lily odnajdzie się w szkole. Na pewno łatwo nie będzie, ale myślę, że da sobie radę. Ciekawe co też rozwinie się ze znajomości z Johnem.
    Życzę weny i czasu na pisanie.
    Pozdrawiam ~Dorcas
    PS. U mnie nowy rozdział jeśli masz ochotę.

    OdpowiedzUsuń