wtorek, 8 listopada 2016

Zwiastun!

Zapraszam serdecznie na zwiastun ,,Serca Łani''! :)



,,Był kiedyś inny świat, który znałeś ty, który znałam ja.
Odmierzałam czas w rytm twoich kroków.''


W tym filmiku są zawarte wszystkie lata nauki Lily w Hogwarcie wraz z wątkami pobocznymi i - choć teraz tego nie widać - bardzo ważnymi.

sobota, 24 września 2016

Przykro mi, ale...

... zawieszam bloga. Nie na zawsze, ale na niedługi czas. Tutaj wyjaśnienia: dolce-veneziana.blogspot.com/
Na ,, Syriusz Black - Inna historia '' będzie tylko (w części pierwszej) dwadzieścia rozdziałów, więc za dziewięć wracam tutaj :)

Pozdrawiam,
Dolce Veneziana

niedziela, 21 sierpnia 2016

3. Podróż do innego świata cz.1

     Nie sądziłam, że spakowanie się może mi sprawić tyle problemu! Gdy rano spojrzałam na kufer, myślałam, że oszaleje. To była moja PIERWSZA podróż do Hogwartu. Skąd miałam wiedzieć, co zabrać? Na całe szczęście po jakichś trzech godzinach zaczęłam już coś kontaktować. Oczywiście najpierw musiałam zabrać się za ubrania – co nie było dobrym pomysłem – po czym stwierdziłam, że najrozsądniej byłoby zacząć od książek. Także chcąc czy nie chcąc, wyładowałam całą odzież i na nowo rozpoczęłam akcję 'Hogwarckie pakowanko' – jak ją nazwałam.
     I tak przepłynął cały dzień na rozważaniach typu zabrać sweter w łanie czy w kotki? czy też nie spakować może czegoś do jedzenia? Severus mówił mi, że wszystkie posiłki w Hogwarcie są rewelacyjne – a tak przynajmniej twierdziła jego mama. Ufając więc mojemu przyjacielowi, zostawiłam jakiekolwiek pożywienie w spokoju. Choć nie ukrywam, że długo zastanawiałam się nad zabraniem moich ulubionych powideł ze śliwek. Jednak w końcu stwierdziłam, że skoro jedzenie w Hogwarcie jest świetne to muszą mieć i coś dla mnie.
     Dochodziła godzina dziewiętnasta, kiedy zamykałam wieko kufra. Uśmiechnęłam się sama do siebie, dumna, że 'Hogwarckie pakowanko' zostało zakończone sukcesem. Zabrałam tylko do podręcznej torby książkę, którą zakupili mi rodzice w Esach i Floresach oraz przysmaki dla sów. Gdy tylko wyciągnęłam pare ziarenek, ciemnobrązowe skrzydlate stworzenie spoczęło delikatnie na moim ramieniu, patrząc błagalnie to na mnie, to na moją dłoń.
     — Masz ochotę na coś dobrego, Althedo?
     Przysunęłam dłoń z ziarnami bliżej, a puchacz z wdzięcznością wyjadał przysmak. Gdy skończył, swoją główką pogładził o mój policzek. Ukazałam lekki uśmiech, podchodząc do okna.
     — Jutro czeka nas podróż, naciesz się jeszcze tą okolicą — powiedziałam cicho, wypuszczając sowę na zewnątrz.
     Przez dłuższą chwilę przypatrywałam się jak Altheda rozpościera swoje piękne skrzydła i gdy tylko zniknęła wśród drzew, usiadłam na swoim łóżku, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie będzie mnie tutaj dziesięć miesięcy. To bardzo długi czas...
     Nigdy nie podróżowałam bez rodziców, a jeśli już ich nie było to miałam przy boku Petunię. Teraz jednak wyruszałam sama – no, prawie. Całe szczęście znałam Severusa. On nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo był mi potrzebny. Przekroczę mury zamku, mając obok siebie przyjazną twarz... Ta myśl bardzo mnie podnosiła na duchu, a jednak... Tak naprawdę, gdy o tym pomyślałam, to czułam strach. Severus chce być w Slytherinie, pragnie tego. Problem polega na tym, że ja nie. Nie wiem jeszcze gdzie trafię, a czuję już, że to nie będzie dom węża. Lily Evans a Amanda Darkness – zupełnie różne osoby. Ona jest czarownicą czystej krwi, natomiast ja tylko mugolakiem. To niemożliwe, byśmy były razem w jednym domu. W głębi serca miałam nadzieję, że może Severus trafi do Gryffindoru. On przecież nie był jak Amanda Darkness. Miał za przyjaciółkę przecież dziecko mugoli! To musiało o czymś świadczyć.
     W czasie rozmyślań poczułam jak brzuch domaga się czegoś takiego, co nazywa się 'jedzenie'. Całodzienne pakowanie tak mnie pochłonęło, że nie pamiętałam już, czy zjadłam choćby obiad. Tak więc z wielką ochotą opuściłam pokój i pośpiesznie udałam się do kuchni. Zastałam w niej Petunię, która kończyła swoją kolację. Korzystając z okazji, że jesteśmy same, usiadłam naprzeciw niej i nałożyłam na swój talerz kanapkę oraz sałatkę. Jasnowłosa udawała jednak, że mnie nie widzi.
     — Zgłodniałam strasznie — palnęłam pierwsze co mi przychodziło na myśl. Chciałam porozmawiać z Petunią o wyjeździe, ale z drugiej strony bałam się, że za chwilę ucieknie. Postanowiłam na początek nie wspominać o niczym, co jest magiczne.
     Kątem oka spoglądałam na siostrę. Petunia jednak była nieugięta. Nawet na mnie nie spojrzała. Gorączkowo zaczęłam myśleć.
     — Tuniu... — zaczęłam. Nie potrafiłam powiedzieć cokolwiek sensownego.
     Jasnowłosa spojrzała na mnie spokojnie, odkładając sztućce.
     — O co chodzi? Przepraszam Lily, ale ja naprawdę od kilku dni źle się czuje, więc jeśli pozwolisz... — mówiąc to, wstała z miejsca. Nie mogłam pozwolić, by na tym zakończyła się nasza rozmowa. W końcu się do mnie odezwała od powrotu z ulicy Pokątnej!
     — Zaczekaj! — zawołałam, wstając. — Chciałam Ci tylko powiedzieć...
     Urwałam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. To, że jest mi przykro, i że będę za nią tęsknić, czy to, że cieszę się z wyjazdu do Hogwartu i ma się nie martwić, bo będę wysyłać listy? Miałam poczucie, że ta sytuacja jest dla niej ciężka. Dla mnie też. W końcu rozstajemy się na bardzo długi czas i będziemy się widzieć tylko dwa miesiące w roku.
     — Co takiego? — zapytała, patrząc mi w oczy.
     Nie potrafiłam, nie mogłam. Usilnie chciałam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
     — Nie mam żadnego ładnego swetra. Znalazłam w swojej szafie taki w jelenie, duży. Jest odpinany na guziki, brązowo-czerwony. Należy do ciebie i chciałam zapytać...
     — Zatrzymaj go, mam inne. A ten z resztą nigdy mi się jakoś nie podobał — odparła, odwracając się na pięcie. Przy wyjściu z kuchni zatrzymała się na chwilę. — A, i to nie są jelenie, a łanie.
     Uśmiechnęłam się w jej stronę. Petunia z trudem zdobyła się na jakikolwiek wyraz twarzy i momentalnie zniknęła za ścianą. Odetchnęłam głęboko. Rozmowa była dość... normalna. A tak przynajmniej wtedy twierdziłam. Całym sercem wierzyłam, że przy pożegnaniu padną słowa typu: kocham cię czy będę tęsknić za tobą.
     Usiadłam z powrotem na krzesło i zaczęłam jeść. Starając się nie myśleć o dziwnym zachowaniu Petunii, wróciłam do poprzednich rozważań. Severus z pewnością będzie w Gryffindorze. Będziemy wspólnie chodzić na lekcje, spędzać czas, przesiadywać do późna w nocy jak z Petunią...
     Poczułam jak do moich oczu napływają łzy. Nie wiedziałam tylko z jakiego powodu: rozłąki z Petunią, zastąpienia ją Severusem czy tego, że będę sama w domu lwa?
     Czułam dodatkowo wyrzuty sumienia. Parę dni temu był w naszym domu Severus, ponieważ mama zaprosiła go na obiad. Ten z radością przyszedł. W tym czasie nie było w domu Petunii. Pojechała wtedy z tatą do sklepu. W pewnym momencie mama przyniosła pocztę i zostawiła nas na chwilę samych. A ja mimowolnie sięgnęłam po koperty. Gdy je przeglądałam i mój wzrok padł na list z Hogwartu...
     — Niemożliwe... — wydusiłam cicho.
     Severus spojrzał mi przez ramię i o mało co się nie zakrztusił ziemniakami. Wypił kilka łyków soku i gdy tylko przestał kaszleć, przemówił ochryple:
     — Twoja siostra dostała list z Hogwartu? Przecież jest mugolem! — zawołał, zabierając mi z rąk list i otwierając.
     — Zaczekaj, to jest list do Petunii. Nie powinniśmy...
     — To raczej musi być pomyłka. Lepiej sprawdźmy to — odparł, wyciągając kawałek pergaminu. Zabrałam Severusowi go z rąk i zaczęłam czytać półszeptem:

Szanowna Pani Evans,
w odpowiedzi na Pani prośbę, dotyczącą zapisania się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, jestem zmuszony odmówić. Nasza szkoła przyjmuje tylko i wyłącznie osoby, posiadające jakiekolwiek zdolności magiczne.
Życzę Pani wszystkiego dobrego!
Z wyrazami szacunku,
Albus Dumbledore
Dyrektor

     Żałowałam, że Petunia jest mugolem. Bardzo chciałam, aby razem ze mną wyruszyła w jutrzejszą podróż.
     Wzięłam ostatnie widelce sałatki i szybko opuściłam kuchnie. Pragnęłam jak najszybciej położyć się spać i obudzić z myślą, że Petunia jest czarownicą.

~***~

     Poranek nastał dość szybko. Nie wiem, co mi się w ową noc śniło, ale z pewnością nic ciekawego. Obudziłam się dość wyspana, wręcz ze znakomitym nastroju. W końcu to był ten dzień, kiedy po raz pierwszy będę w Hogwarcie, szkole magii! Gdy tylko o tym pomyślałam, momentalnie wstałam z łóżka, aby się przygotować. W okamgnieniu zapomniałam o wszystkich zmartwieniach. Wizja podróży do Hogwartu pochłonęła mnie niesamowicie. Rozczesałam swoje rude, długie włosy i założyłam pośpiesznie dżinsy oraz białą tunikę. Gdy upewniłam się, że wszystko zostało w kufrze zapakowane, podeszłam do okna.
     — Altheda, już czas — odparłam do sowy, która rozumiejąc o co chodzi, podleciała z najbliższej gałęzi na moje ramię. Podeszłam do klatki i delikatnie włożyłam ją do środka. Nie wyglądała na zadowoloną tym pomysłem. — Wiem, że nie lubisz klatek. Niestety na czas podróży musisz w niej być. Postaram się wypuścić cię w pociągu.
     Po chwili rozległo się pukanie i wszedł mój tata.
     — Lily, za chwilę będziemy jechać. Jesteś gotowa? — zapytał, podchodząc do mojego kufra.
     — Tak, tylko zjem śniadanie — chwyciłam klatkę i torbę po czym opuściłam pokój.
     Zeszłam w półbiegu na dół. Gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, ujrzałam jak mama nakłada na talerz tosty z powidłami śliwkowymi, zaś przy stole siedziała Petunia, która była już w połowie śniadania. Z uśmiechem na twarzy usiadłam obok niej.
     — Dzień dobry — odrzekłam radośnie.
     — Witaj kochanie, jedz! Za parę minut musimy jechać — odparła mama, kładąc na stole szklankę soku dla mnie.
     Petunia nic nie odpowiedziała. Nie wyglądała na przejętą moim wyjazdem. Była kompletnie obojętna. Przypatrywałam się jej tak przez chwilę, aż ta poczuła, że jest obserwowana i uniosła wzrok z jedzenia na mnie.
     — Jestem brudna na twarzy? — zapytała z politowaniem, unosząc jedną brew ku górze.
     — Nie, ja...
     — Jedz, bo zaraz jedziemy — przerwała mi, wywracając teatralnie oczami.
     Spojrzałam na nią w niedowierzaniu – nie dość, że oschle mnie potraktowała, to w dodatku będzie na peronie 9 i ¾! Byłam bardziej zaskoczona jej zachowaniem czy wyznaniem, że jednak jedzie z nami? Ciężko stwierdzić. Zamiast się nad tym zastanawiać, pośpiesznie zaczęłam jeść śniadanie.
     Było krótko po dziesiątej, gdy byliśmy już na dworcu King's Cross w Londynie. Normalnie byśmy zgubili się, ale Severus wytłumaczył mi jak dostać się na peron. Wystarczyło wbiec między dziewiątym a dziesiątym peronem w... ścianę! Myślałam, że sobie ze mnie żartuje, bo przecież kto normalny... A z resztą, nie jestem do końca zwykłym człowiekiem. Pomyślałam warto spróbować.
     Razem z rodzicami i niezbyt zainteresowaną siostrą, dotarliśmy po kilku minutach na perony. Przechodziliśmy między różnymi ścianami, szukając tej właściwej.
     — Poważnie? Szukamy ściany między dziewiątym na dziesiątym peronem? — zaśmiała się ironicznie Petunia, za co została skarcona przez tatę.
     — Severus mówił, że powinna być... o, jest! — zawołałam.
     Nim się spostrzegliśmy, staliśmy przed ścianą, gdzie po lewej na górze była tabliczka z numerem dziewiątym, a po drugiej stronie dziesiątym.
     Chwyciłam mocniej wózek, na którym był mój kufer oraz klatka z Althedą. A jeśli to wszystko to jeden wielki żart? Co się stanie, jak tylko uderzę w ścianę? Wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze, pomyślałam. Odwróciłam głowę w stronę rodziców, dając im tym samym znak, że przejdę pierwsza. Oni w odpowiedzi tylko uśmiechnęli się.
     Wpatrzyłam się w ścianę przed sobą. Musiałam  ś w i a d o m i e  uwierzyć, że przejdę na drugą stronę... Jeśli takowa istniała. Ciężko mi było w wieku jedenastu lat to sobie wyobrazić. W każdym razie ruszyłam szybkim chodem, a parę kroków przed ścianą już biegłam. Im bliżej byłam, tym bardziej miałam wyobrażenie jak wywracam się na podłogę. Zamknęłam mocno oczy, jeszcze tylko chwila i... Nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili usłyszałam tylko gwizdek, wiele rozmów na raz oraz... sowy!
     Otworzyłam oczy i ujrzałam wielu dorosłych czarodziejów, a jeszcze więcej uczniów. Rodzice byli odziani różnie: większość w szatach czarodziejskich, a pozostali w ubrania mugolskie. Natomiast ich dzieci podobnie, tylko tyle, że niektórzy mieli swetry lub szale w paski w kolorach szkarłatno-szafranowych, zielono-szarych, szafirowo-szarych oraz szafranowo-czarnych. Niektórzy, głównie starsi uczniowie, trzymali w rękach miotły. I ci głównie mówili między sobą o rozgrywkach Qudditcha, o których opowiadał mi Severus. Dodatkowo Altheda, widząc inne sowy, zaczęła robić hasał. Była równie dobrze jak ja podekscytowana.
     Po chwili ustali obok mnie rodzice wraz z Petunią. W ich oczach rodziła się prawdziwa fascynacja. Nie mogli przestać oglądać się wokół siebie i podziwiać z zapartym tchem świata magii. Spojrzałam na Petunię. Przypomniałam sobie o jej liście i zaczęłam jej współczuć. Z pewnością żałowała, że nie pojedzie ze mną.
     — Tuniu — zaczęłam, prosząc, by się na chwilę ze mną oddaliła o dwa kroki. Jasnowłosa posłusznie odeszła od rodziców. — Ja... wyjeżdżam i wiem, że mnie długo nie będzie. Bardzo bym chciała, byś była ze mną, naprawdę, ale...
     — Oh, daj spokój!
     Wytrzeszczyłam na nią oczy. W jej głosie nie było smutku, a raczej rozgoryczenie i złość.
     — Myślisz, że nie chciałabym, abyś była ze mną? Pragnę tego całym sercem! Nie chcę się z tobą rozstawać...
     — A ja nie chcę tego słuchać! Dostałaś się? Tak. A ja? Nie, trudno — wydusiła przez zaciśnięte zęby. Ewidentnie powstrzymywała się od wybuchu.
     — Bardzo chciałabym... tak mi przykro, Tuniu, naprawdę! Słuchaj... — złapałam siostrę za rękę i trzymałam ją mocno, choć ona próbowała ją wyrwać — Może jak już tam będę... nie, posłuchaj mnie, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do profesora Dumbledore'a i poproszę go, żeby zmienił zdanie!
     — Ja... wcale... nie chcę... tam... jechać! — oświadczyła dobitnie Petunia, szarpiąc rękę, którą trzymałam. — Co, myślisz, że chciałabym mieszkać w jakimś głupim zamku i uczyć się, jak być... jak być...
     Spojrzała na peron, gdzie tętniło życiem czarodziejskim – pohukiwanie sów, miauczenie kotów, żegnający się rodzice w czarnych, długich szatach z dziećmi.
     — ... myślisz, że chcę być jakimś... dziwolągiem?
     Zdołała w końcu wyrwać rękę z mojego uścisku. Poczułam na momencie jak w moich oczach gromadzą się łzy.
     — Ja nie jestem dziwolągiem. Jak mogłaś coś takiego powiedzieć!
     — Przecież tam jedziesz — powiedziała szyderczym tonem Petunia. — Do specjalnej szkoły dla dziwolągów. Ty i ten chłopak od Snape'ów... jesteście odmieńcami. Dobrze, że zostaniecie odizolowani od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
     Spojrzałam przez ułamek sekundy na rodziców, którzy wręcz z wyraźnym zachwytem oglądali peron. I znów skierowałam wzrok na siostrę, choć już mi to łatwo nie przychodziło.
     — Jakoś nie uważałaś, że to szkoła dla odmieńców, kiedy pisałaś list do dyrektora, błagając, żeby i ciebie przyjął — powiedziałam cicho.
     Petunia na momencie ukazała rumieńce.
     — Błagając? Ja nikogo nie błagałam!
     — Widziałam odpowiedź. Była bardzo uprzejma.
— Nie powinnaś czytać... — wyszeptała Petunia. — To był mój prywatny list... jak mogłaś!
     Skierowałam wzrok trochę dalej przed siebie. Zauważyłam Severusa, który widocznie domyślał się o co chodzi. Petunia podchwyciła to i wydała zduszony okrzyk.
     — To on go znalazł! Ty i ten chłopak grzebaliście w moich rzeczach!
     — Nie... wcale nie grzebaliśmy... — musiałam się bronić — Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że mugolka dostała list z Hogwartu, to wszystko! Mówił, że na poczcie muszą pracować jacyś czarodzieje, którzy...
     — Najwidoczniej czarodzieje we wszystko wtykają nosa! — prychnęła Petunia, już całkiem blada — Dziwoląg! — dodała pogardliwym tonem i odeszła do rodziców.
     Stałam tak przez dłuższą chwilę kompletnie skołowana. Moja własna siostra mnie znienawidziła za to, że mam zdolności magiczne. Miałam ochotę zapaść się pod ten dworzec i płakać. Jednak nie chciałam by moje łzy ulotniły się przy wszystkich.
     Przywołałam na swojej twarzy lekki, fałszywy uśmiech i ruszyłam z powrotem do rodziców.
     — Mamo, tato – muszę się już zbierać, zająć jakieś miejsce w przedziale.
     — No tak, tak, oczywiście! — zawołała mama, przytulając mnie mocno do siebie. — Tylko pisz do nas!
     — Jasne, obiecuję! — uśmiechnęłam się w duchu, podchodząc do taty.
     — Będziemy za tobą tęsknić — oznajmił, podnosząc mnie w górę i przytulając w wolnym obrocie.
     Zaśmiałam się cicho, gdy tylko opuścił mnie z powrotem na miejsce. Spojrzałam na Petunię. Mimo wszystko podeszła do mnie i objęła mnie delikatnie.
     — Żegnaj, Lily — wyszeptała mi w ucho po czym jak poparzona się ode mnie odsunęła.
     Nic nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam w jej brązowe oczy, szukając jakiegokolwiek zrozumienia. Jednak ona odwróciła wzrok.
     Chwyciłam za kufer, klatkę z Althedą i z lekkim uśmiechem zaczynałam odchodzić. Mogłam wsiąść do wagonu obok, ale łzy już powoli odnajdywały światło dzienne. Nie chciałam by moja pierwsza podróż do Hogwartu tak wyglądała, ale czy pragnęłam rozstać się z Petunią? Momentami miałam ochotę rzucić wszystko i biec do niej z powrotem. Jednak miałam poczucie, że nie tędy droga. W dodatku moje miejsce było w świecie magii, a nie mugoli. Nie potrafiłam tego zmienić.
     Idąc cały czas przed siebie, nie patrzyłam na ludzi, których mijałam. Co więcej – ledwo ich widziałam przez łzy w oczach. Aktualnym i najlepszym obiektem obserwacji były moje własne buty. I nie minęło wiele czasu, bym w końcu na kogoś wpadła. Poczułam jak kufer przez uderzenie wyrywa mi się z prawej ręki, a ja sama się zachwiałam na nogach. Całe szczęście, że Althede nie wypuściłam, choć się na to zapowiadało.
     Odwróciłam się przodem do mężczyzny, który podnosił mój bagaż. Miał na sobie czarną pelerynę z czymś na plecach, co przypominało herb. Było to białe obramowanie serca, a wewnątrz niego były skrzyżowane różdżka i sztylet. Nim zdążyłam się dokładniej przyjrzeć, usłyszałam dość znajomy, dostojny głos:
     — Proszę mi wybaczyć. Nie sądziłem, że...
     Urwał, gdy tylko podniósł swoje błękitne oczy na mnie. Od razu jego głos przerodził się w coś, co do złudzenia przypominało warczącego wilka, a w rzeczywistości było śmiechem.
     — Lily! — zawołał. — Wybacz, że na ciebie wpadłem. Machałem jeszcze mojej siostrze na pożegnanie. Nasza matka niestety nie mogła jej odprowadzić.
     — Nic się nie stało. Ja też powinnam uważać — odparłam, starając się, by mój głos zabrzmiał normalnie.
     John przyjrzał mi się uważnie, po czym przyklęknął i ukazał troskliwy wyraz twarzy.
     — Tylko mi nie mów, że wpadłaś też na tą małpę, Amandę Darkness.
     Zaśmiałam się cicho.
     — Nie, całe szczęście jej nie widziałam od dwóch tygodni.
     — To czemu jesteś smutna? — zapytał, obserwując moją twarz badawczo.
     — Ja... — zaczęłam po to, by po chwili urwać. Nie potrafiłam zapomnieć o tym, co usłyszałam od Petunii.
     John wyczuł to i położył swoją lewą dłoń na moim prawym barku.
     — Spokojnie. Powiedz, co się stało?
     — Czy... to prawda, że osoby, które mają zdolności magiczne są... odmieńcami i dziwolągami? — wyrzuciłam z siebie.
     Brunet ukazał delikatny uśmiech.
     — Nie, to nie jest prawda. Po prostu są osoby, które je mają lub nie. Tym drugim ciężko jest się pogodzić. Oczywiście niektórym ludziom.
     — Moja siostra tak uważa. Dodatkowo mnie znienawidziła — powiedziałam cicho.
     Po chwili John przytulił mnie do siebie, mówiąc cicho:
     — Dla niej to jest trudne jak i dla ciebie. W głębi serca na pewno cię kocha. Musisz dać jej czas.
     Wypuścił mnie z objęć, a ja ukazałam szczery uśmiech.
     — Naprawdę tak myślisz? — zapytałam, ocierając łzy.
     — Jestem przekonany. W tym wagonie — wskazał na jeden z wielu — jest moja siostra, Elizabeth. Dołącz do niej. I już nie przejmuj się siostrą. Będzie dobrze.
     Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i raz jeszcze przytuliłam Johna. Był dla mnie od samego początku jak brat.
     Gdy go puściłam, ten od razu podniósł mój kufer i wspólnie podeszliśmy do wejścia. Najpierw pomógł mi włożyć bagaż, a na koniec podał sowę.
     — Imię wybrane? — zapytał z ciekawością.
     — Altheda — odparłam, biorąc klatkę. Sowa wesoło na dźwięk swojego imienia zaczęła pohukiwać.
     — Gdzieś o nim słyszałem...
     — Imię nosi jedna z bohaterek książki Barda Beedle'a.
     — Baśń o fontannie szczęśliwego losu... Wiele razy słyszałem tę opowieść — uśmiechnął się — Mówiłem, że jesteś bystra i coś wymyślisz!
     Zaśmiałam się głośno, spoglądając na jego pelerynę. John to zauważył.
     — Tak, to ta, którą odbierałem dwa tygodnie temu.
     — Co oznacza ten rysunek na plecach? — zapytałam.
     — Kiedy zdążyłaś go zauważyć? — zapytał z udawanym zdziwieniem.
     — Jak podnosiłeś mój kufer.
     — No tak, racja. To nie jest rysunek, a herb naszej rodziny. Mój ojciec go stworzył — ściągnął pelerynę, ukazując mi tył — Różdżka oznacza czarodziejów, sztylet rodzinę arystokratyczną, a serce...
     — Połączenie rodów przez miłość! — zawołałam, a John zaśmiał się serdecznie.
     — Otóż to. Jeśli się przyjrzysz, na różdżce można zauważyć literkę M, a na sztylecie L.
     Gdy wytężyłam wzrok, zauważyłam małe hafty przy końcach przedmiotów.
     — A co oznaczają?
     — To skróty nazwisk. M jak Mistery, a L jak Littlelight — oznajmił z dumą.
     — Super! — zawołałam, a John z powrotem założył pelerynę.
     — Za kilka minut ruszacie. Znajdź Elizabeth. Ja niestety już muszę wracać. Obiecałem, że odwiedzę siostrę. Uśmiechaj się, Lily!
     Ucałował moją dłoń, po czym w szerokim uśmiechu zaczął się oddalać. Nim jeszcze zdążył zniknąć w tłumie, pomachał mi energicznie ręką.
     Uśmiechnęłam się w duchu i ruszyłam na korytarz. Nadal byłam przytłoczona sytuacją z Petunią, ale dzięki Johnowi mogłam choć na chwilę odreagować.
     Może miał rację? Dla Petunii był to szok, z całą pewnością. Zobaczymy się dopiero na Boże Narodzenie, więc do tego czasu powinno być dobrze. Poczułam w sercu nadzieję, jednak skłamałabym mówiąc, że słowa siostry mnie nie zabolały, a wręcz przeciwnie – uderzyły lodowatym ostrzem.
     Gdy tylko znalazłam przedział, usiadłam ciężko przy oknie, twarzą do szyby. Dobry humor szybko mi minął. Zaczęłam za wszelką cenę tłumić w sobie płacz, ale niezbyt mi to wychodziło. Z każdą chwilą coraz więcej łez muskało moje policzki. Zaczęłam intensywnie myśleć nad tym, co powiedziała Petunia. Odrzuciła mnie, temu nie mogłam zaprzeczyć. Była rozżalona, to z całą pewnością. Przestała kochać? Zacisnęłam mocno powieki, nie chcąc uwierzyć w to.
     Minuty mijały dość szybko, a rozmyślenia tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłam nowych twarzy w przedziale. Dopiero głos Severusa sprowadził mnie do rzeczywistości.
     — Lily? — zaczął cicho, siadając naprzeciw.
     — Nie chcę z tobą rozmawiać.
     — Dlaczego?
     — Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore'a.
     — No to co?
     Momentalnie spojrzałam na niego z odrazą. Jak mógł to powiedzieć!
     — Jest moją siostrą!
     Zawołałam, wycierając oczy i nos.
     — Ale jedziemy! — powiedział, nie kryjąc radości. — To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
     Przytaknęłam, ukazując mimo to lekki uśmiech.
     — Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu — odparł Snape z przekonaniem.
     — Do Slytherinu?
     Spojrzałam w stronę chłopca o kruczoczarnych włosach i orzechowych oczach. Wyglądał na rozbawionego wypowiedzią Severusa i dość niezadowolonego. Zignorowałam ich rozmowę, powracając myślami do siostry. Przecież byłyśmy tak blisko...
     Próbowałam nie zwracać uwagi na rozmowę chłopców w przedziale, ale nie mogłam się powstrzymać na dźwięk o domu lwa.
     — W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwo i cnota! Jak mój ojciec — odrzekł, udając, że trzyma niewidzialny miecz.
     Severus prychnął pogardliwie, a chłopiec o kruczoczarnych włosach zwrócił się do niego.
     — Przeszkadza ci to?
     — Nie — mówiąc to, ukazał drwiący uśmiech — Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...
     — A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? — zapytał inny chłopiec o czarnych, dłuższych włosach.
     Pierwszy chłopiec ryknął śmiechem, a ja momentalnie wyprostowałam się. Tego było za wiele.
     — Chodź Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
     — Oooooo...
     Pierwszy i drugi chłopiec zaczęli naśladować mój ton głosu, na co rzuciłam im zażenowany wyraz twarzy. Gdy wychodziliśmy, okularnik o kruczoczarnych włosach próbował podstawić Severusowi nogę.
     — Do zobaczenia, Smarkerusie! — zawołał któryś z nich w momencie zamknięcia drzwi.
     Od razu spojrzałam na Severusa – patrzył w stronę dopiero co opuszczonego przedziału z istną pogardą. Tamten chłopiec mówił, że chce być w Gryffindorze... Jak jego ojciec?! Czy ktoś taki może trafić do Gryffindoru? Chociaż... może się po prostu chcieli zabawić... kosztem kogoś? Taki człowiek powinien być w Slytherinie.
     — No i proszę! Tak właśnie wygląda Gryffindor. My na szczęście trafimy do Slytherinu — uśmiechnął się delikatnie, robiąc kilka kroków na przód — W tym przedziale są dwa miejsca, chodźmy do nich.
     Przytaknęłam i już miałam wejść do środka, ale przypomniała mi się jedna rzecz.
     — Zaraz przyjdę! Zapomniałam zabrać stamtąd Althedy!
     Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem. Chwyciłam za drzwi, a te delikatnie rozchyliły się. Chłopcy o czymś zawzięcie rozmawiali, lecz zamilkli na mój widok.
     — Przepraszam, zapomniałam...
     — ... sowy — dokończył za mnie chłopiec o jasnych, rzadkich włosach. Podał mi ją, ukazując szczery uśmiech.
     — Dziękuje — odparłam. Owy chłopak podał mi jeszcze chusteczkę. Widocznie byłam cały czas zapłakana.
     Obradowałam go jeszcze jednym, szczerym uśmiechem i ruszyłam w stronę wyjścia, nie patrząc na pozostałą trójkę. Gdy drzwi się zatrzasnęły, chłopcy zaczęli na nowo rozmawiać.
     Spojrzałam na Althede – nie była zadowolona z tego, że o niej zapomniałam.
     — Wybacz mi. Normalnie bym o tobie nigdy nie zapomniała, ale sama rozumiesz.
     Altheda popatrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczami, mrugając momentami wesoło. Dziobnęła mnie delikatnie w palec.
     Skierowałam się powoli w stronę przedziału, gdzie był Severus. Jednak po chwili stanęłam jak wryta w ziemię. Wychodziła właśnie z niego Amanda Darkness. Od razu mnie rozpoznała, co sugerował jej fałszywy uśmiech.
     — O, kogo ja widzę! Ruda szlama. Stęskniłaś się, że chciałaś tu wejść? Wybacz, ale tutaj są ci, którzy trafią z całą pewnością do domu węża. No wiesz, tych lepszych.
     Już chciałam odpowiedzieć, że jest tam mój przyjaciel, ale zrezygnowałam. Nie mogłabym uwierzyć, że Severus tam z nimi mógł być.
     — I co się tak patrzysz, ruda szlamo?
     — Ej!
     Odwróciłam się gwałtownie, a niedaleko mnie stała pewna dziewczyna o ciemnobrązowych włosach. Momentalnie zbliżyła się do nas. Miała bardzo waleczny wyraz twarzy i jasną cerę.
     — A ty kim jesteś, dziewczynko? — zapytała śmiało Darkness.
     — Kimś kto ma w odróżnieniu od ciebie mózg i mało tego – korzysta z niego! — odpowiedziała szorstko brązowowłosa.
     Amanda obrzuciła nas pogardliwym spojrzeniem i odeszła w drugą stronę. Po raz kolejny ktoś stanął w mojej obronie, a ja nawet słowa nie wypowiedziałam. Było mi niezmiernie głupio z tego powodu.
     Uniosłam wzrok na twarz mojej wybawczyni i po chwili ukazałam szeroki uśmiech. Te błękitne oczy, wyglądające jak głębia oceanu wszędzie bym poznała.
     — W porządku? — zapytała mnie.
     — Jasne, dziękuje ci. Już raz miałam z nią spięcie.
     Brązowowłosa przyjęła wyraz twarzy jakby zastanawiała się nad czymś i po niedługiej chwili już wiedziała.
     — To ty jesteś tą dziewczyną, o której wspominał mój brat, John?
     — Pewnie tak. Poznaliśmy się na ulicy Pokątnej dwa tygodnie temu.
     — No jasne, że to ty! Jestem Elizabeth Mistery — przywitała się, wyciągając prawą dłoń w moim kierunku.
     — Lily Evans — uścisnęłam jej rękę, ukazując uśmiech.
     — W moim przedziale jest jeszcze jedna osoba, chodź do nas!
     Propozycja pójścia z Elizabeth była rozsądniejsza niż dołączenia do Severusa. Oczywiście nie chciałam uwierzyć, że on tam z nimi jest, ale też nie chciałam już chodzić po korytarzu, a zasiąść w którymś przedziale.
     — Chętnie! — zawołałam.
     Obie ruszyłyśmy w stronę jednego z przedziałów. Elizabeth weszła pierwsza, a ja zaraz za nią. W środku znajdowała się bardzo ładna dziewczyna o długich, blond włosach. Jej twarz była bardziej zaokrąglona niż owalna, lecz szczupła. Miała oczy szaro-błękitne, które z zainteresowaniem mi się przypatrywały. Dodatkowo wyglądała na osobę, pochodzącą z dobrego domu. Głównie świadczyło o tym jej eleganckie ubranie – długa, granatowa sukienka z białymi różami – ale i jak miałam się później przekonać, także zachowanie. Odłożyłam na siedzenie delikatnie klatkę z Althedą, a jasnowłosa uśmiechnęła się promiennie.
     — Piękna sowa — stwierdziła. — Jak ją nazwałaś?
     — Altheda — odpowiedziałam, wypuszczając stworzenie. Altheda momentalnie usiadła mi na ramieniu, obserwując wszystko i wszystkich dookoła.
     — Jak z tej baśni o fontannie — zauważyła Elizabeth. — Mój brat ją wybrał czy jak to w końcu wyglądało? Powiedział, że mam cię sama spytać, a nie ciągle jego wypytywać.
     Mówiąc ostatnie słowa, wywróciła delikatnie oczami, na co wybuchłam śmiechem.
     — Właściwie to Altheda sama do mnie podleciała — odpowiedziałam, głaszcząc sowę po dziobie. — Nikt jej podobno nie chciał, bo 'latała jak opętana po całym sklepie'.
     — Wybrała cię — odpowiedziała jasnowłosa. — Nie przedstawiłam się, jestem Emily Collins.
     — Lily Evans.
     Nie byłam z Severusem w jednym przedziale, ale za to poznałam osoby, które były dla mnie bardzo miłe. Żałowałam tylko jednego – tego, że mój przyjaciel w tym czasie, kiedy uśmiechałam się prawdziwie, siedział w gnieździe węży.

Witajcie!
Błagam, darujcie sobie komentarze, typu: "no szybko dodałaś". Wróciłam do domu dopiero 13 sierpnia i byłam strasznie zmęczona. A przekładałam termin, bo tak naprawdę nie miałam kiedy napisać.
Rozdział miał być dłuższy, ale postanowiłam go podzielić na dwie części. Na razie nie wiem, kiedy następna. Jutro się biore za rozdział na "Syriusz Black - Inna historia".
Tak, wiem, że jest niedopracowany. Poprawię go jak skończe na Syriuszu!
Pozdrawiam ciepło,
Dv.
PS Na dolce-veneziana.blogspot.com jest notka o tym, gdzie byłam c:

poniedziałek, 18 lipca 2016

LBA

 Liebster Blog Award

Z góry dziękuje kochanej zakręcona01! Nie spodziewałam się nominacji! Doceniam to i nie spoczywam na laurach - wkładam więcej pracy w to, co robię teraz. :) ♥

  Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.

• Pytania jakie dostałam od zakręcona01 z bloga
http://dramione-zapomnijmyoprzeszlosci.blogspot.com/:

1. Jaki jest/był twój ulubiony przedmiot w szkole i dlaczego?

Zawsze lubiłam język polski. Nigdy nie miałam z tym przedmiotem jakichkolwiek problemów i może dlatego. A w dodatku uwielbiam pisać, so... :)

2. Czy utożsamiasz siebie z bohaterem jakiegoś filmu lub książki? Jeśli tak, to z kim?

Myślę, że nie. Jestem sobą w całości. Oczywiście, zdarza się, że jakiś bohater ma podobną osobowość do mojej. Jest takim przykładem tutaj Aragorn z ,,Władcy Pierścieni'', który nie poddaje się i wytrwale dąży do swoich postanowień.

3. Jaki jest twój ulubiony kolor?

Nie wiem, czy mam ulubiony kolor ;) Zawsze do mnie 'przemawiały' takie delikatne, perłowe czy błękitne.

4. Masz do wybrania jedną z supermocy. Którą byś wybrała?

Wow, serio? xd Fajnie by było mieć moc cofnięcia się w czasie i naprawienia tego, czego już teraz nie można... ale umiejętność latania też niczego sobie!

5. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?

Absolutnie - kluchy z cebulką! Moja mama zawsze robi cały (WIELKI!) gar jak jestem w domu. Mogłabym jeszcze wyróżnić chińszczyznę.

6. Masz jakieś hobby? Jeśli tak, to jakie?

Na pewno pisanie. W wolnym czasie chętnie to robię. No ale poza tym lubię biegać, pograć na gitarze.

7. Do jakich czasów byś się przeniosła, gdybyś miała wehikuł czasu?

Okres renesansu we Włoszech!

8. Czy oglądałeś film, podczas którego się popłakałeś?

Tak! Jestem wrażliwcem i łatwo się wzruszam.

9. Jesteś pesymistą, optymistą czy realistą?

Raczej optymistą ;d

10. Gdybyś miała okazję spotkać sławną, wybraną przez ciebie osobę, kto by to był?

Chciałabym wtedy spotkać Tolkiena i podziękować za napisanie tak świetnych książek, które zainspirowały mnie do pisania. Oczywiście taka okazja już nie nastąpi, bowiem ten Pan już nie żyje.

11. Jakiej muzyki najczęściej słuchasz?

Trochę rapu, muzyki filmowej, instrumentalnej, popu - różnie. Jednak na pewno nie dupstepu (to jest wgl muzyka?..).


• Moje pytania:

1. Każdy o czymś marzy... A o czym Ty marzysz?2. Jaki jest najszczęśliwszy moment z twojego życia? Opisz go.
3. Co cenisz w ludziach?
4. Masz swój własny świat? Opowiedz o nim trochę.
5. Pewnego dnia otrzymujesz list, z którego wynika, że masz szanse zostać światowej sławy pisarzem, ale towarzyszą Ci też obawy, ponieważ musisz wtedy porzucić dotychczasowe życie. Co zrobisz?
6. Jest ktoś Tobie bliski jak dla Lily Evans była Petunia, jej siostra?
7. Istnieje postać, którą nie znosisz? Kto to taki i dlaczego?
8. Zazdrościsz komuś życia czy uważasz, że twoje jest piękne?
9. Każdy się czegoś boi, a ty? Opisz swój strach.
10. Jest takie miejsce na ziemi, w którym chciałbyś zamieszkać?
11. Gdyby Tobie odebrano szanse pożegnania się z kimś na zawsze, to nie ulega wątpliwości, że byłbyś smutny. A jednak istnieje okazja na to. Co powiesz?

• Nominuję... na razie nikogo (:

Dolce Veneziana

środa, 22 czerwca 2016

2. Na miarę szaty

 Od otrzymania listu z Hogwartu minęły dwa tygodnie. Rodzice chodzili podekscytowani faktem, iż jedna z ich córek została czarownicą. Natomiast Petunia rozmawiała ze mną normalnie, tylko... Między nami powstała bariera albo dopiero to był jej początek. Jak się później okazało – to drugie. Z dnia na dzień coraz trudniej nam się rozmawiało, a w dodatku już nie spędzałyśmy razem tyle czasu co wcześniej. Petunia wolała zostać sama w pokoju pod pretekstem malowania obrazu, nad którym podobno 'pracowała'. Czułam jednak, że kłamie. Jej chodziło o to, że zostałam czarownicą! Bo o co innego? Okłamywałam samą siebie, wmawiając, że przesadzam. Przecież Tunia była moją siostrą, ba, przyjaciółką! Kochałam ją, a ona mnie. Wydawało mi się niemożliwe, by cokolwiek i ktokolwiek nas rozdzielił. Dlatego też nie zwracałam uwagi na jej wymówki i udawałam obojętną. I to mi na dobre nie wyszło.
Była już połowa sierpnia i zdecydowałam z rodzicami, że pora udać się po raz pierwszy na ulicę Pokątną, aby dokonać zakupów na nowy rok szkolny dla czarodziejów. Tego dnia za nic nie wiedziałam jak się pokazać ludziom. Nie zależało mi by być piękną – a przynajmniej w wieku jedenastu lat – ale mimo wszystko nie chciałam wyróżniać się wśród wszystkich ludzi. Byłam trochę nieśmiała w ten czas, a nowa szkoła wywoływała u mnie okazjonalny stres. Bałam się, że przez pochodzenie z mugolskiej rodziny nie będę zaakceptowana, a przecież miałam w Hogwarcie spędzić siedem lat! Nie mogłam pozwolić sobie na jakikolwiek problem z kimkolwiek. Na szczęście miałam Severusa. Myśl o nim sprawiała, że wszelkie napięcie ze mnie schodziło. Mogłam na niego liczyć w Hogwarcie. Zawsze ktoś znajomy obok. Jednak jedno mnie martwiło – czy będziemy w tym samym domu. Sev chce trafić do Slytherinu, a ja nie. A co się stanie, jeśli nie przydzielą mnie do tego samego domu? Pamiętam jak wiele razy Severus opowiadał mi o ich założycielach, no i o samym zamku. A ja słuchałam oczarowana w zupełności. Dzięki niemu poczułam, że to moja droga życiowa.
— Lily! Wychodzimy — usłyszałam nagle głos mamy z korytarza, który wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałam jeszcze raz w swoje odbicie w lustrze – rude długie włosy, zielone oczy i blado-kremowa cera. Biała, prosta sukienka ładnie układała się w fale od pasa w dół. No cóż, pomyślałam jest nadzieja.
Momentalnie wyparowałam ze swojego pokoju i zeszłam na dół. Gdy wyszłam na zewnątrz moi rodzice już czekali na mnie w samochodzie. Czułam podekscytowanie dzisiejszym dniem, a zarazem strach. Żałowałam, że Severus nie może z nami jechać. Na szczęście wyjaśnił mojemu tacie jak dokładnie trafić na ulicę Pokątną i wymienić pieniądze w banku Gringotta.
Usiadłam wygodnie z tyłu za mamą i zapięłam pasy. Po chwili samochód ruszył w stronę Londynu.
— Petunia z nami nie jedzie? — zapytałam z nadzieją w głosie, choć przeczuwałam jaka będzie odpowiedź.
— Nie kochanie, źle się dziś czuje. Niech odpocznie w domu — posłała mi łagodny uśmiech, po czym z powrotem przeniosła wzrok na przednią szybę.
Sięgnęłam do mojej nie dużej torby i wyciągnęłam z niej małą książkę. Dziękowałam w duchu, że zabrałam ją ze sobą – inaczej bym się zanudziła na śmierć. Droga do Londynu jest przecież daleka.

~***~

Przez całą drogę byłam pogrążona w lekturze. Tylko raz zatrzymaliśmy się, aby zatankować samochód i coś przy okazji przekąsić. Na miejscu byliśmy około godziny dwunastej. Nie czekając na nic i nikogo, ruszyliśmy prosto do Dziurawego Kotła. Severus mówił, że jest tam człowiek o imieniu Tom, który nas pokieruje na ulicę czarodziejów.
Zauważyłam, że im bliżej jesteśmy tego miejsca to tym bardziej się denerwuję. Stres robił swoje na tyle, że gdy zauważyłam przed sobą szyld ,,Dziurawy Kocioł'' zatrzymałam się w miejscu. Miałam w głowie wiele obaw. Może ja śnię i zaraz się obudzę? Albo to tylko jeden wielki żart, który mi robią rodzice? Spojrzałam na mamę, która patrzyła na mnie pytająco z delikatnym uśmiechem.
— W porządku? — zapytała, klękając przede mną.
— Tak, po prostu... boję się — wyznałam, patrząc na swoje mało interesujące buty. Mama zaśmiała się i przytuliła mnie.
— Będzie dobrze, przecież jesteś niezwykła! — odparła, puszczając z uścisku i łapiąc za moją dłoń — Wierzę w ciebie — dodała, wchodząc do środka.
Tata już tam był i rozmawiał z owym Tomem. Barman przywitał się z nami i nic więcej nie mówiąc, wskazał na tylne drzwi. Udaliśmy się z nim w tamtym kierunku, a przed nami otworzyło się w łuk przejście na ulicę Pokątną. To nie mógł być sen! Wszystko takie realistyczne, niesamowite!
Spojrzałam raz jeszcze na Toma, który posłał mi dziwny grymas na twarzy, choć zapewne w jego wykonaniu to był uśmiech.
Wkroczyliśmy na ulicę Pokątną pełni nadziei, że ujrzymy tam wspaniałe rzeczy. I nie myliliśmy się! Fascynowało mnie tam wszystko – począwszy od sklepów, a skończywszy na banku, który znajdował się nieopodal dalej.
Na ulicy panował głośny gwar – czarownice narzekające na ceny lekarstw, krzyki o Proroku Codziennym, pohukiwanie sów i innych zwierząt w klatkach. Każdy tam mówił jednocześnie i śmiał się, co tylko podkreślało pełnie życia w tym miejscu.
Uśmiechnęłam się do siebie – odczuwałam strach, a nie było tak źle. Nie wyróżniałam się bardzo. Większość czarodziejów miała na sobie szaty, które przypominały mi raczej peleryny bez kapturów. Jednak mimo wszystko intrygował mnie ten wygląd. Był dla mnie niezwykły chyba dlatego, że w tamten czas niecodzienny. Uśmiechnęłam się sama do siebie, myśląc, że niedługo będę taka sama.
Nie minęło wiele czasu, a już staliśmy pod ogromnym, z białego marmuru bankiem, który wyróżniał się spośród wszystkich innych budynków. Z rozmachem podbiegłam do pięknych brązowych drzwi z wygrawerowanym złotym napisem:

„Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los."

— To chyba ostrzeżenie — mruknęłam pod nosem, przyglądając się jemu z bliska. Takie miejsca z pieniędzmi miały różne zabezpieczenia na złodziejów, a ten posiadał napis na drzwiach. A któż ze złodziei czyta takie uwagi? Choć, gdy pomyślałam bardziej intensywnie to to nie był do końca taki głupi pomysł. Ostrzeżenie niosło ze sobą nie byle jakie przesłanie.
Po chwili zorientowałam się, że moich rodzice są tuż za mną, więc dając spokój napisowi na drzwiach, pchnęłam je. Moim oczom natychmiast ukazał się dość intrygujący obraz. To był bardzo elegancki bank, pełen... goblinów! Małych i nie za ładnych stworków, jak je nazwałam. Po naszej lewej i prawej stronie rozciągały się długie lady, za którymi siedziały i wykonywały swoją pracę. Podeszłam do jednego z nich, a ten momentalnie uniósł swoje czarne oczka na mnie, a później na rodziców.
— W czym mogę pomóc? — zapytał nad wyraz spokojnie.
— Dzień dobry! Chcielibyśmy wymienić pieniądze mugolskie na czarodziejskie — odparł mój tata, wyciągając mały woreczek i podając go goblinowi. Ten chwycił go ostrożnie i wysypał na swoje biurko. Zaczął liczyć, międzyczasie zaglądając do jakichś kartek. Zajęło mu to jakieś dziesięć minut, zanim oznajmił:
— Proszę chwile zaczekać — mówiąc to, zniknął za drzwiami.
Westchnęłam głośno, patrząc na mamę z politowaniem.
— Długo jeszcze? — zapytałam w końcu.
— Spokojnie, jeszcze pewnie chwila. Sklepów tak szybko nie zamkną ci — zaśmiała się żartobliwie, po czym spoważniała na widok powracającego goblina.
— Państwa pieniądze, miłego dnia — odparł, po czym zajął się dalszą pracą nad papierami.
Tata wziął z powrotem woreczek, ale już z nieco inną zawartością i wspólnie wyszliśmy na ulicę Pokątną.
— To gdzie najpierw idziemy? Może po książki? — zapytała mama.
— Severus mówił, że w Esach i Floresach mamy je kupić, czyli... o, tam! — rozglądając się, zauważyłam szyld miejsca, którego poszukiwałam.
Rodzice przytaknęli i razem tam po chwili ruszyliśmy. Z daleka zauważyliśmy, że nie tylko my wybraliśmy się na wcześniejsze zakupy na nowy rok szkolny. W księgarni roiło się od najróżniejszych czarodziejów, a kolejka do zakupu książek była dość długa i nie zapowiadało się na szybkie przejście do następnego sklepu.
Westchnęłam, gdy dotarliśmy do końca węża ludzi.
— Trochę tu postoimy — stwierdził bez entuzjazmu tata — Lily, może chcesz przejść się do innych sklepów?
Moja mama nie wyglądała na zadowoloną tym pomysłem. I nie było co się dziwić – puścić samą jedenastolatkę po ulicy czarodziejskiej, której nawet nie znała? Mój tata zawsze miał do mnie duże zaufanie, ale czasami aż za wiele go było.
— No nie wiem, jesteśmy tu pierwszy raz...
— Daj spokój, Joan. Niech przejdzie się obok nas do jakiegoś sklepu i kupi co nieco — odparł, wyciągając z kieszeni woreczek z pieniędzmi.
— Tam chyba można kupić szatę — rzuciłam, spoglądając na jeden z szyldów Madame Malkin – szaty na wszystkie okazje.
— No... dobrze, ale masz być w pobliżu, obiecasz? — zapytała, unosząc brew ku górze.
— No pewnie! — zawołałam, biorąc od taty wyznaczoną ilość pieniędzy i ruszając żywo w stronę sklepu z szatami.
Bardzo ciekawiło mnie jak będę wyglądać w szacie dla czarodziejów to też dziękowałam tacie w duchu, że zaproponował mi pójście w inne miejsce.
Otworzyłam powoli mahoniowe drzwi, po czym rozejrzałam się. Wokół mnie było wiele manekinów z szatami i pelerynami. W niektórych miejscach leżały miary, kartki z wymiarami i pióra. Bałagan tam widocznie był na porządku dziennym, ale mi nie przeszkadzał. Wprost przeciwnie – odpowiadał mi on, a wręcz napawał entuzjazmem.
— Witaj! Chcesz może kupić szatę do Hogwartu? — wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam donośny kobiecy głos nad sobą. To była z pewnością pani Malkin.
W odpowiedzi pokiwałam głową, a ona zaprowadziła mnie na niewielki stołek obok innej dziewczyny. Nałożyła na mnie jakąś szatę i pośpiesznie powkładała w niektóre miejsca szpilki.
Po chwili usłyszałam otwieranie drzwi, ale nie mogłam się odwrócić, więc nie wiedziałam kto wszedł. Natomiast Madame Malkin uniosła wzrok na nowo przybyłego.
— Już przynoszę, chwila! — zawołała i momentalnie zniknęła za kotarą.
Spojrzałam na dziewczynę obok, która schodziła już ze stołka. Miała długie kasztanowe włosy i złotobrązowe tęczówki. Wyglądała na osobę, pochodzącą z bogatej rodziny. Prezentowała się wręcz doskonale.
Momentalnie zrobiło mi się głupio. Ja, w rudych włosach i prostej sukni, a ona – trochę jak olej i woda. A te dwa składniki się nie łączą. Była pod każdym względem ode mnie ładniejsza. To aż niemożliwe, aby nie miała wielu przyjaciół. A mimo to patrzyła na mnie z zainteresowaniem. Co jej chodziło po głowie?
— Ładna sukienka — rzuciła, z dziwnym uśmiechem. Nie interesowała ją raczej ona, a moja osoba.
— Dzię...
—Jaki status? — weszła mi w słowo jakby nigdy nic.
Uniosłam brwi ku górze kompletnie skołowana. Nie zdążyłam podziękować, a ona mnie pyta od razu o status krwi? W głowie mi się nie mieściło to. Jednak po chwili zaczęłam łączyć fakty – dobrze wyglądająca dziewczyna z bogatej rodziny czarodziejów musiała być czystej krwi. A Severus mi wspominał, że niektórzy są uczuleni na takich jak ja, czyli dzieci mugoli.
Przełknęłam głośno ślinę. Nie bałam się jej, ale tego co powie.
Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę i ukazała uśmiech, w którym nic dobrego się nie kryło.
— Nie jesteś z mojego pokroju, bo byś od razu odpowiedziała. Półkrwi też nie, ponieważ się wahasz, a więc... oh, pochodzisz z rodziny mugoli! — powiedziała triumfalnie, jakby odnalazła swój cel — Nigdy nie zrozumiem jednego, wiesz czego?
— Czego? — zapytałam cicho, coraz bardziej będąc zestresowana całą sytuacją.
— Tego, że takie z rudymi kudłami, z brudną...
— Dość!
Za nami rozległ się ostry głos. Nowo przybyłym klientem Madame Malkin okazał pewien wysoki mężczyzna o dumnej posturze ciała. Miał kręcone, ciemnobrązowe włosy. Jego waleczny wyraz twarzy przybrał srogą minę, którą dodatkowo podkreślał nie duży zarost.
Owa dziewczyna zaśmiała się ironicznie i spojrzała 'z góry' na mężczyznę.
— Jak śmiesz się wtrącać w naszą rozmowę! Kim ty jesteś? — zapytała podejrzliwie, a brunet nawet nie drgnął. Ja przyglądałam się ich rozmowie z lekko spuszczonego wzroku. Czułam się na tyle fatalnie, że najchętniej bym stamtąd uciekła i nigdy nie wracała.
— To nie jest istotne. Nie masz prawa jej obrażać — w tym momencie wskazał na mnie, a ja już kompletnie nie patrzyłam na nich tylko na swoje buty — Uważasz, że jak jesteś czystej krwi to możesz się wywyższać ponad innych?
— My, czystej krwi, jesteśmy o niebo lepsi od całej reszty! Jesteśmy prawdziwymi czarodziejami! — zawołała pełna dumy z samej siebie.
— Uważasz się za taką obeznaną w świecie i mądrą, ale tak naprawdę nie dorastasz jej nawet do pięt — odparł, a ja poczułam miłe uczucie w sercu. Ten mężczyzna usilnie mnie bronił.
— Doprawdy? — próbowała udać, że słowa bruneta nie zrobiły na nią żadnego wrażenia.
— Chodzisz dumna jak paw, patrzysz na ludzi miarą szaty, a tak naprawdę na nikim wrażenia nie robisz, tak więc obudź się, dziewczynko.
— Jak śmiesz! Stoisz przed ważną osobą i...
— A ty stoisz przed bardzo wartościową dziewczyną i starszym od siebie Panem. Mało mnie obchodzi z jakiej się rodziny wywodzisz — uniosłam wzrok i ujrzałam jak mężczyzna wskazuje kasztanowowłosej gdzie są drzwi, a ona na zadowoloną nie wyglądała.
— Powiem wszystko rodzicom! — zawyła z wściekłości, a mężczyźnie uniósł się jeden kącik ust.
— Już się boję — zaśmiał się sarkastycznie, po czym dodał — Pozdrów ich SERDECZNIE ode mnie!
Dziewczyna spiorunowała mnie swoim wzrokiem, wzięła z blatu swoje zakupione szaty i natychmiast wyszła, trzaskając drzwiami. Chciałam bardzo mu podziękować, ale czułam się tak potwornie, że nie miałam siły nawet ust otworzyć. Cudem nie wybuchłam płaczem.
— Już jestem! Proszę mi wybaczyć, ale mam w drugim pokoju straszny bałagan — zawołała Madame Malkin, podając mężczyźnie jakąś czarną pelerynę — A co do ciebie kochana to już odnalazłam szatę.
Zdjęła ze mnie poprzednią i nałożyła nową, dokładnie sprawdzając czy wszystko się zgadza. Po chwili ją ściągnęła i położyła na blacie, aby zapakować.
— A gdzie jest tamta dziewczyna? — rzuciła nagle, a ja nie wiedziałam co mam powiedzieć. To, że jest zimną osobą, zmieszała mnie z błotem i wściekła opuściła sklep?
— Wyszła już — odparłam jakby nic się nie stało, wyciągając woreczek z pieniędzmi i ukazując Madame Malkin.
— Oh, myślałam, że poczeka aż je zapakuje... No cóż, trudno — nie zastanawiając się nad tym co powiedziałam, wyciągnęła z woreczka należną zapłatę — Proszę, dobrego dnia!
Uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z powrotem za kotarę. Mi nie było wcale lepiej i nie wiedziałam wtedy, czy ten dzień będzie dobry.
Schowałam do torby z powrotem monety czarodziejów i miałam już bez słowa wyjść, ale za ramię chwycił mnie delikatnie mężczyzna, który stanął wcześniej w mojej obronie. Widocznie nadal stał za mną.
— Zaczekaj, w porządku? — zapytał, klękając na jedno kolano, by być na równi z moją twarzą. Ten gest mi wcale nie ułatwiał, a wręcz przeciwnie – czułam bardziej jak mi łzy napływają do oczu.
Niezdarnie pokiwałam potwierdzająco głową. Jednak mężczyzna wiedział, że czuje się strasznie i potarł pocieszająco moje ramię.
— Spójrz na mnie — poprosił, a ja powoli uniosłam głowę, ukazując zaszklone oczy. Mimo łez mogłam wtedy dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Miał oczy tak intensywnie błękitne jakby kryła się w nich głębia oceanu. Nigdy w życiu nie widziałam takich tęczówek, to też mnie urzekły.
Mężczyzna patrzył ze współczuciem, a kolor jego oczu jakby zrobił się jeszcze ciemniejszy. Najwyraźniej nie chciał mnie zostawić samej.
— Ja... — zaczęłam niespokojnie, przełykając głośno ślinę — Dziękuje.
Wykrztusiłam podziękowanie z siebie, bowiem chwile później czułam na swojej twarzy gorące łzy. Nie mogłam ich już dłużej powstrzymywać. Mimo wszystko bolały mnie słowa tej dziewczyny.
— Nie przejmuj się nią. Nie miałem pewności kim jest, dopóki nie zaczęła się tak szczycić swoim statusem. A jej rodzina niestety jest podła — odparł, wycierając delikatnie dłonią moje zalane policzki — To Amanda Darkness. Doprawdy, okropne dziecko!
Powiedział ostatnie zdanie tak zabawnie, że zaśmiałam się wesoło.
— Jak masz na imię? — zapytał po chwili, posyłając mi szczery uśmiech.
— Lily — odparłam ochrypłym głosem, odpowiadając tym samym wyrazem twarzy — A ty?
Brunet ujął lekko moją dłoń i ucałował, po czym przemówił dość dostojnie:
— John Harry Mistery.
— Długie imię — stwierdziłam, a brunet zaśmiał się.
— No tak, moja rodzina ma we krwi, by witać się w odpowiedni sposób. A właśnie, jesteś tutaj sama? — dodał po chwili zastanowienia.
— Moi rodzice są w księgarni, Asy i coś tam...
— Esy i Floresy zapewne.
— Tak, ale jest tam strasznie długa kolejka. Miałam iść kupić kilka rzeczy do Hogwartu...
— Masz już różdżkę? — zapytał, wstając.
— Jeszcze nie, a gdzie mogę taką dostać? — smutek mnie zaczął opuszczać, gdy pomyślałam o różdżce.
— U Ollivandera oczywiście. Jeśli chcesz to cię oprowadzę po Pokątnej.
Pomysł mi się od razu spodobał. Nie bałam się Johna. Był dla mnie bardzo miły, niemalże jak brat, którego nie miałam. Zgodziłam się bez wahania i wspólnie opuściliśmy sklep Madame Malkin. Od razu z daleka widziałam, że rodzice są już bliżej wejścia, ale nadal nie wystarczająco, by wrócić. John wskazał na prawą stronę i wolnym chodem ruszyliśmy tam.
— Mówiłeś, że twoja rodzina wita się w odpowiedni sposób — wspomniałam. Bardzo ciekawiła mnie jego rodzina ze względu na postawę jaką przyjął wobec mnie.
— Owszem. Pochodzę z arystokratycznej rodziny. Głównie to matka, ojciec z czarodziejskiej. Ja i moje rodzeństwo jesteśmy w połowie czarodziejami, a w połowie arystokratami. Czyli półkrwi lub też półkrew królewska, jak nas nazywają — odparł z uśmiechem.
 Zachowanie Johna tylko potwierdzało jego odpowiedź – chodził dumnie wyprostowany, ale nie tak jak owa Amanda Darkness. On nie wywyższał się ponad innych i nie uważał się za lepszego. Był dostojny i inteligentny. Nosił z pewnością w sobie bardzo dobre serce.
— Wow, super! — zawołałam radośnie, a John uśmiechnął się szeroko. — Moja rodzina jest zwyczajna — odparłam po chwili namysłu.
 Poczułam się przez moment niepewne. Rodzina Johna była z całkowitą pewnością bardzo szanowana i ważna, a moja? To byli mugole. Kochałam swoją rodzinę najbardziej na świecie, ale tak naprawdę nie wiedziałam czym się podzielić o niej z brunetem.
— Ale niezwykła i niezastąpiona z pewnością dla ciebie — odparł przekonująco.
Uśmiechnęłam się w duchu. Te słowa mnie podbudowały momentalnie.
— Masz braci i siostry? — zapytałam nagle, gdy tylko przypomniała mi się część wypowiedzi Johna.
— Brata nie, ale za to trzy siostry. Najstarsza z nich to Georgie'a. W tym roku ukończyła Hogwart. Młodsze to Elizabeth i Jennifer. Z Elizabeth pewnie będziesz się uczyć.
— A skąd pewność, że będziemy razem? Tiara Przydziału musi nas przydzielić do właściwych domów.
— O, widzę, że coś wiesz o świecie magii!
— Tak, mam przyjaciela, Severusa, i jest półkrwi. Opowiadał mi o Hogwarcie i to, że Tiara przydziela do domów przez naszą osobowość — powiedziałam z błyskiem w oku, a John zatrzymał się.
— Dokładnie. Myślę, że Elizabeth będzie w Gryffindorze. Wszyscy od strony ojca tam byli, ja i Georgie także. No i ty także będziesz — uśmiechnął się, a ja przybrałam zdziwiony wyraz twarzy.
— Skąd wiesz? Przecież...
— Widzę, że z pewnością nie będziesz w Slytherinie. Tam trafi córka Darkness. A pamiętaj, że możesz zawsze poprosić Tiarę o dom. Ona bierze to pod uwagę. Tak było w przypadku mojego przyjaciela. Chciała go przydzielić do Ravenclow, ale poprosił o Gryffindor i stało się tak jak chciał. Oczywiście musisz pasować do danego domu. Na przykład taka Darkness może błagać o Gryffindor, ale za nic tam nie trafi — zaśmiał się, po czym dodał — Jesteśmy na miejscu, panie przodem!
 Przepuścił mnie, trzymając drzwi. Po chwili naszym oczom ukazał się kompletny chaos – w wielu miejscach były podłużne opakowania z różdżkami, rozrzucone po całym pomieszczeniu. Czy we wszystkich czarodziejskich sklepach jest taki bałagan? Najpierw u Madame Malkin, a teraz u Ollivandera! Widocznie świat magii miał i takie uroki.
 Z rozmyśleń wyrwał mnie cichy chichot John’a, który raczej brzmiał jak warczący wilk. Spojrzałam na niego ze zbitym wyrazem twarzy, a on widząc moje rozkojarzenie jeszcze bardziej był rozbawiony.
— Nie, ale w większości owszem – bałagan panuje.
 Chciałam się zapytać, czy czyta mi w myślach, ale już kompletnie stałam skołowana. Nie mogłam z siebie żadnego dźwięku wydusić jakbym zapomniała jak się mówi.
 John widząc to jeszcze bardziej się roześmiał. Starał się zachować sympatyczny śmiech, ale tak naprawdę nadal warczał. I to mnie na tyle rozbawiło, że nagle sobie przypomniałam jak używać głosu. No tak, powoli dostawałam bzika skoro głośno myślę.
 Jednak po chwili umilkłam, gdy tylko wyłonił się z tyłu sklepu starszy pan. Na moje oko wyglądał na jakieś sto lat. Cudem powstrzymałam się, by go o to zapytać. Pomimo z lekka niezadbanego wizerunku wyglądał na osobę błyskotliwą. Może i zawsze szybko oceniam ludzi, ale przeważnie mam rację. A przynajmniej w większości.
 Starzec przyjrzał mi się uważnie i wziął z półki obok jedną z wielu pudełek. Wyciągnął z niej lekko przekrzywioną, mahoniową różdżkę. Podał mi ją do ręki. I co miałam z nią zrobić? Najwyżej komuś wybić oko. Może myślałam jak mugol, ale cóż – w końcu wychowałam się wśród nich.
 Nadal nie wiedząc jak się zachować, machnęłam ją w prawo, powodując mały ogień na papierach. Momentalnie się przeraziłam i zrobiłam dwa kroki w tył, natomiast John podszedł i mruknął coś w rodzaju Aquamenti, choć nie byłam pewna, czy zrozumiałam poprawnie. ‘Pożar’ od razu zgasł, a ja szybko odłożyłam różdżkę na ladę. Nie chciałam nic zniszczyć. Nie panowałam nad magią.
— Nie, to nie ta… — mruknął skrzekliwym, słabym głosem.
Podszedł do jednej z półek, szukając najprawdopodobniej odpowiedniej dla mnie różdżki.
 Spojrzałam na niewielki wazon, stojący w kącie sklepu. Były w nim zwiędnięte róże. Przypomniało mi się nagle jak byłam kiedyś z tatą u cioci Rosie. U niej zawsze był pełen dom kwiatów! Zapach białych magnolii unosił się delikatnie we wszystkich pomieszczeniach. Pomimo, iż nie przepadałam za ciocią – zawsze, gdy u niej jestem próbuje ‘zachęcić’ do wymieniania kwiatów we wazonach, nie wspominając już ile ich jest – to lubiłam u niej być. Albo raczej w jej domu.
 Gdy podeszłam ujrzałam pośród wszystkich róż właśnie taki kwiat – biały jak śnieg, lecz w tamtej chwili zżółknięty i bez życia. Wyciągnęłam ostrożnie dłoń w jego kierunku i nim jeszcze dotknęłam kwiatów to momentalnie wróciły do swojego pierwotnego stanu. Róże zrobiły się krwistoczerwone, a magnolia śnieżnobiała. Momentalnie poczułam znów ten delikatny zapach jak u cioci, ale z dodatkiem innych kwiatów.
— Nosisz w sobie wielką magię — stwierdził John, który cały czas mi się przypatrywał.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym spojrzałam na pana Ollivandera. W dłoniach trzymał inną różdżkę, bardzo elegancką.
— W istocie. Ta będzie odpowiednia. Wierzba, 10¼ cala — odparł, podając mi ją do ręki.
Gdy ją ujęłam poczułam ciepło, oplatające całe moje ciało, siłę tej różdżki jakby była częścią mnie.
— Jest odpowiednia — odrzekł z uśmiechem starzec, zabierając mi ją, aby zapakować.
Wyciągnęłam z torby woreczek, a z niej kilka monet. Właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie wiem jak zapłacić. Ten stworek tylko wymienił pieniądze, ale nie powiedział o nich nic więcej.
— E… John? — spojrzałam na niego z lekkim zakłopotaniem — Jak…
— Daj, ja to zrobię — odparł, biorąc ode mnie kilka monet i kładąc na ladę.
Chwyciłam w tym momencie swoją pierwszą różdżkę i razem wyszliśmy z powrotem na ulicę Pokątną. Włożyłam pudełko ostrożnie do swojej torby i powoli ruszyliśmy w stronę Esów i Floresów.
 John w tym czasie podał mi białą magnolię, którą najwyraźniej zabrał z wazonu.
— Proszę, dla Ciebie — odrzekł, a ja z uśmiechem chwyciłam ją — Wybacz, nie wiedziałem, że nie znasz pieniędzy czarodziejów — dodał,  wyciągając ze swojej kieszeni trzy różne monety — Spójrz, ten złoty to galeon, srebrny to sykl, a brązowy knut. Jeden taki galeon to siedemnaście sykli, a jeden sykl to dwadzieścia jeden knutów. Ogólnie rzecz ujmując, jeden galeon to trzysta pięćdziesiąt siedem knutów — odparł, chowając z powrotem monety do kieszeni.
— Trochę to skomplikowane — stwierdziłam na co John parsknął śmiechem.
— Z początku tak, ale później się tego nauczysz.

~***~

Odwiedziłam z Johnem wiele innych sklepów, zakupując między innymi pergaminy i kociołek. Przy okazji zdążyłam poznać dobrze – czy też wystarczająco – ulicę czarodziejów. Powoli zaczynałam się czuć tam jak u siebie. Magia przestawała być obca dla mnie. I nawet zapomniałam o incydencie z Amandą Darkness. Chodząc z Johnem usłyszałam wiele ciekawych rzeczy o Hogwarcie, głównie o domu lwa. Opowiadał o swoich poczynaniach w drużynie Qudditcha, gdzie był jednym z ścigających, o pierwszym roku nauki i innych wydarzeniach, które w większości doprowadzały mnie do łez. Zabawne, ile pięknych chwil można spędzić w murach tego zamku!
— Zobaczysz, będzie wspaniale! Nie ma co się martwić — odparł, poprawiając na swojej ręce zakupioną przez siebie pelerynę.
— Masz rację! Na pewno będzie wspaniale… Oh, ile ja się nowych rzeczy dowiem! Tyle nauki… — nagle zdałam sobie sprawę jak dużo będę się uczyć. Jednak ta myśl nie dołowała mnie, a wręcz zadowalała. W końcu dowiem się więcej o świecie magii!
 John zaśmiał się na widok błysku w moim oku. Poszłam w jego ślad, rozglądając się po ulicy. Czarodziejów trochę przybyło i ubyło przez czas robienia zakupów. Normalnie bym powiedziała jak bardzo bolą mnie nogi od chodzenia, jednak fascynacja była większa. W dodatku miałam wspaniałego towarzysza. John może i się wywodzi z arystokratycznej rodziny, ale w gruncie rzeczy nie jest tak bardzo poważny jak na początku się zdawał. Potrafił żartować i śmiać się – czytaj warczeć – ze wszystkiego co nas otaczało. Czy poważna osoba może być niepoważna?
 Po chwili usłyszałam głośnie pohukiwanie z jednego ze sklepów. Zatrzymałam się przed nim na chwilę, przyglądając zwierzętom. W klatkach były koty, szczury, a nawet… sowy! Nigdy bym nie myślała, że w ciągu dnia którąkolwiek zobaczę. Severus mówił mi, że w świecie czarodziejów jest preferowana sowia poczta, ale nie pomyślałam, że można sobie taką kupić.
 Chciałam już podejść krok bliżej, lecz z uchylonych drzwi wyleciała wspaniała, ciemnobrązowa sowa. Miała długie i dość upierzone skrzydła, które z rozmachem złożyła tuż nad moją głową. Usiadła delikatnie mi na ramieniu, patrząc z istną ciekawością swoimi błękitnymi oczami. Przez chwilę się przyglądała po czym delikatnie swoją główką potarła mój policzek. Wzrok z sowy uniosłam na właścicielkę sklepu, która z wielką ulgą oparła się o drzwi, ciężko dysząc.
— Ta sowa jest okropna! Latała jak opętana po całym sklepie…
John powstrzymał się od śmiechu i spojrzał to na mnie to na sowę.
— Chyba się polubiliście — stwierdził, gładząc ją po główce na co cicho pohukiwała — Mam do pani pewną sprawę — zwrócił się do właścicielki sklepu, pokazując na drzwi.
Gdy obydwoje zostawili mnie samą, pogłaskałam ją po dziobie, mówiąc:
— Jesteś piękna i taka kochana… Nie wierzę w to, że latasz jak opętana.
Błękitnooka sowa znów pocierała mój policzek. Uśmiechnęłam się szeroko do niej, a ona z wdzięcznością patrzyła na mnie. Najwyraźniej była zadowolona z faktu, że w nią wierze.
 Po chwili wrócił John, trzymając w rękach klatkę. Wyglądał na dość zadowolonego z siebie.
— Podoba Ci się ona? — zapytał z uśmiechem, patrząc jak owa sówka przysłuchuje mu się uważnie.
— Jest niesamowita… — powiedziałam jakby sama do siebie, nadal patrząc na ciemnobrązowe stworzenie.
— To dobrze, ponieważ należy do ciebie.
Momentalnie uniosłam wzrok na bruneta. Co to znaczy, że należy do mnie? Przecież jej jeszcze nie zakupiłam! Chyba że…
— Ja nie mogę… — zaczęłam, czując się głupio.
John był zdecydowanie dla mnie za miły. Najpierw mnie obronił, nie chciał zostawić samej, pomógł w zakupach, dotrzymywał towarzystwa, a teraz zakupił sowę. Jedno mi się nasuwało do głowy – dlaczego?
— To prezent. Będę rad, jeśli go przyjmiesz — odparł, ukazując szeroki uśmiech.
— Dziękuje, naprawdę. Jak mogę się odwdzięczyć? — zapytałam, wkładając sowę delikatnie do klatki.
— Nie musisz, ale skoro już napomniałaś… — zaśmiał się, po czym dodał — Jesteś bystra, wymyślisz coś.
Uśmiechnęłam się, wpatrując w swoją sowę. Wyglądała moim zdaniem na dość mądrą. Może i lubi się psocić jak właścicielce sklepu, ale z pewnością nie była to byle jaka sowa. A dla takiej potrzebne jest odpowiednie imię.
— Jak ją nazwiemy? — zapytałam, unosząc wzrok na Johna, który wzruszył tylko ramionami.
— Jesteś bystra, także i tutaj coś zdziałasz.
Zaczęliśmy się oboje śmiać, idąc na wprost sklepu, gdzie już czekali moi rodzice. Bardzo bałam się, że ten dzień będzie zły, co do tego później chciała się przyczynić kasztanowowłosa dziewczyna. Jednak okazał się piękny dzięki Johnowi Mistery. Osoby, która stała się moim pierwszym przyjacielem w świecie czarodziejów.


Dla StrayHeart

Witam serdecznie! Tak jak obiecałam - rozdział zaraz po moich egzaminach. Mam nadzieję, że nigdzie się nie gwizdnęłam po drodze na interpunkcji, ortografii, literówkach i wgl - na wszystkim. Jakbyście cokolwiek zobaczyli to piszcie w komentarzach. W najbliższym czasie poprawię.
Jak widzicie, wprowadziłam już dwie postacie OC, ale na nich się nie skończy. Zachowam tylko te postacie, które pojawiły się w książce HP, a reszta to będą bohaterowie wykreowani przez moją wyobraźnię. ;) Więcej o nich macie w "Bohaterowie" po prawej.
Jutro się jeszcze postaram przejechać cały rozdział i ewentualnie coś poprawić jak sama wyłapię. Dzisiaj już padam. Starczy siedzenia przy tym biurku ;d

Pozdrawiam,
Dv